Przekonał się o tym niedawno chociażby operator transportu miejskiego w San Francisco, któremu cyberpiraci dla okupu zablokowali automaty do sprzedaży biletów, żądając za ich ponowne uruchomienie dziesiątek tysięcy dolarów.

Zagrożony jest dziś każdy, bo cyberprzestępcy nie polują już tylko na wrażliwe dane wykradane od firm czy prywatnych osób, ale często chcą po prostu wyłudzić od ofiary okup. Choć i przypadków włamań po prywatne dane jest dziś i zapewne będzie na świecie coraz więcej. Głośna afera związana z wykradaniem prywatnych zdjęć hollywoodzkich gwiazd z ich kont pozakładanych w ramach usług Apple i Google to tylko początek tego, co może zacząć się dziać także w Polsce. I jeśli komuś wydaje się, że akurat jego to nie dotyczy, grubo się myli.

W czasach internetu rzeczy potencjalnie zagrożone złośliwymi atakami są nie tylko nasze konta e-mailowe, bankowe i profile na rozmaitych platformach w sieci, ale także łączące się z siecią lodówki czy pralki, a w przyszłości – samosterowalne samochody. Jeśli wszystkich tych urządzeń i zarządzających nimi systemów nie uda się na etapie ich popularyzacji skutecznie zabezpieczać, terror, jaki wprowadzić mogą cyberprzestępcy, nie pozwoli nikomu spokojnie spać.

Problem w tym, że walka z cyberprzestępcami to niekończący się wyścig zbrojeń. Po obu stronach bez przerwy trwają prace nad coraz lepszymi systemami zabezpieczenień i sposobami na ich łamanie. Wojna z cyberterrorem wymaga wyczulenia na problem (którego brak wciąż jest niestety powszechny nawet w dużych przedsiębiorstwach), ale i pieniędzy. Za spokój i zaufanie warto chyba jednak te słone rachunki płacić.