Oczywiście sam fakt, że giełdowy indeks energetycznych spółek szoruje po dnie, a jego wartość jest o połowę niższa niż w 2010 r., nie jest tragedią, ale nie z punktu widzenia inwestorów. Wszak samej giełdzie nie zawsze wiedzie się najlepiej. Jeśli jednak spojrzymy na tę kwestię w kontekście szerszym niż tylko parkiet GPW, okaże się, że w WIG-energia odbijają się wszystkie problemy tej branży. A jest ich co niemiara.

Właściwie nie wiadomo, od którego zacząć, bo każdy z nich pojedynczo mógłby być sprawcą kłopotów. Zacznijmy zatem od polityki. Rządzące polskim prądem Enea, Energa, PGE, Tauron to firmy znajdujące się pod kontrolą państwa. I są dowodem na to, że ten rodzaj władztwa ma niewiele wspólnego z zasadami rynkowych działań. Przykładów jest bez liku. Kuriozalnym i niezwykle kosztownym działaniem, jakim zostały obarczone te spółki, było ratowanie polskiego górnictwa. Pieniądze – niezwykle potrzebne na inwestycje – były i są wydawane na integrację energetyki i kopalni w myśl kolejnych pomysłów resortu energii. Żeby była jasność – takie pomysły rodziły się już za poprzedniej ekipy, ale obecna władza z satysfakcją przejęła koncepcje rządu Ewy Kopacz. Co ciekawe, efekty tych działań są co najmniej zaskakujące, bo eksport węgla, głównie z Rosji, stale rośnie.

Ręczne sterowanie energetyką widać było szczególnie wyraźnie pod koniec ubiegłego roku, gdy okazało się, że ceny prądu w 2019 r. drastycznie wzrosną, m.in. dlatego że coraz droższe są zielone certyfikaty, które nasze żywiące się węglem elektrownie muszą kupować, by skompensować nadmierną emisję CO2 do atmosfery. Rynkowe cenniki okazały się jednak nie do przyjęcia przez rząd – w roku wyborczym prąd nie mógł być drogi. Zamrożenie cen i zamieszanie, które z tego wynikło, nie przysłużyło się zakładom energetycznym. A podwyżek i tak nie da się uniknąć, i zapewne w przyszłym roku możemy się spodziewać skokowych wzrostów. Bo prąd z węgla staje się coraz droższy.

Mści się także brak wiarygodnej i perspektywicznej strategii energetycznej kraju. Zielona energia, która na Zachodzie staje się coraz tańsza, u nas wciąż nie może wygrać z węglowymi klapkami na oczach kolejnych władz. Mimo nacisków Unii Europejskiej i rosnących kosztów ekologicznych wciąż nie potrafimy się przyznać, że nasze czarne złoto nie świeci tak pięknie jak kiedyś. I gdy kolejne banki rezygnują z finansowania węglowych projektów, a kolejne kraje deklarują zamknięcie swoich kopalni lub po prostu to robią, my staramy się przekonać świat, że spalanie węgla jest co najmniej tak ekologiczne jak wiatr czy słońce. A to utrudnia rozwój naszym spółkom energetycznym, które zostały zagnane w ślepą uliczkę.

Jednak kłopotów jest znacznie więcej. Karuzele kadrowe w najważniejszych firmach, drenowanie ich kas na rządowe projekty niezwiązane z ich rozwojem i WIG-energia doskonale pokazują, że choć władze za wszelką cenę chcą zaczarować rzeczywistość, to rynek jest już na tę magię odporny. I nie zmieni się to, dopóki nasza energetyka, a szerzej – nasz kraj – nie zacznie zmieniać miksu, czyli struktury źródeł wytwarzanego prądu. Trzeba się z tym pogodzić, choć Ministerstwo Energii – otoczone hałdami węgla – wciąż zdaje się tę prawdę ignorować.