Z łapanki na ratowników Polskiej Grupy Górniczej wywinęły się m.in. KGHM czy PZU. Sztuka ta nie udała się jednak kontrolowanym przez państwo spółkom paliwowym i energetycznym: PGE, Enerdze i PGNiG. Wyłożą 1,5 mld zł. Wyłożą to złe słowo, raczej wyrzucą. Zamiast wydawać pieniądze na ważne inwestycje w elektrownie czy poszukiwania gazu, wezmą się do fedrowania.

Oczywiście ich zarządy będą teraz przekonywały, jaka to wspaniała inwestycja takie kopalnie węgla z ich długami, wysokimi kosztami i związkowcami, niechcącymi się cofnąć nawet na krok i zrezygnować z choćby części przywilejów.

Prawdę o tym, jak wspaniała to inwestycja, widać jednak na giełdzie. Wczoraj Energa, która będzie musiała najgłębiej sięgnąć do mieszka na „bratnią pomoc", straciła ponad 10 proc. wartości. O dziwo, nie traciły PGE i PGNiG. Ale to dlatego, że wszyscy spodziewali się, że będą musiały wyłożyć znacznie wyższe kwoty. Inwestorzy odetchnęli więc z ulgą.

Za rządowe pomysły ratowania kopalń płacą zwykli akcjonariusze, którzy w ramach programu akcjonariatu obywatelskiego byli zachęcani przez państwo do kupna udziałów takich „bezpiecznych" spółek Skarbu Państwa, jak kopalnie czy dzisiejsi ich ratownicy: PGE, Energa i PGNiG. Dziś mogą sobie pluć w brodę, że zaufali państwu. I liczyć straty.