Po raz pierwszy były prezydent zwołał kilkutysięczny „zjazd ludowy" jeszcze w 1996 roku. Wszystko po to, by następnie zmienić konstytucję i poszerzyć uprawnienia głowy państwa do niemal bezgranicznych. Później to już była rutyna. Co pięć lat oklaski dla przywódcy miały oznaczać poparcie narodu i ogromny kredyt zaufania.
Tym razem dla Łukaszenki impreza ta ma szczególne znaczenie. Datę zjazdu wyznaczono dopiero pod koniec grudnia, przygotowania były wyjątkowo pospieszne. Niezależne media informują, że w różnych zakątkach Białorusi do zupełnie przypadkowych osób dzwoniono, a nieznany głos w słuchawce oznajmiał, że osoba ta zostaje wydelegowana na Ogólnobiałoruski Zjazd Ludowy.
Wśród delegatów będzie między innymi Tatiana Zachożaja, która od 45 lat pracuje jako kierowca traktora w rejonie dzierżyńskim. W środowej rozmowie z niezależną gazetą „Nasza Niwa" zaproponowała, żeby osoby, które protestują i narzekają na życie na Białorusi, wiosną wysłać w pole do „zbierania kamieni".
Organizatorzy imprezy nawet dumnie ogłosili, że niemal co dziesiąty delegat będzie reprezentował rolnictwo, a co trzeci przemysł ciężki, transport i budowlankę. Z kolei co czwarty – kulturę, sektor usług i media. Aż 15 proc. delegatów to przedstawiciele sektora państwowego, a będą też reprezentanci parlamentu, służb, emeryci oraz „inne warstwy społeczne". Razem na jednej sali w czwartek w białoruskiej stolicy zasiądzie 2400 delegatów i jeszcze 300 zaproszonych gości.
Wokół zjazdu od tygodni trwały spekulacje, głównie za sprawą samego Łukaszenki. Zapowiadał zmianę konstytucji, a nawet przekazanie części uprawnień prezydenckich innym organom władzy. Spekulowano nawet, że wskaże chociażby odległą perspektywę kolejnych, przedterminowych wyborów. Wszystko na nic. Dzień przed największą polityczną imprezą w kraju, przywódca Białorusi oznajmił, że skupi się na własnym przemówieniu.