Czemu Polacy trzymają pieniądze w bankach, choć realnie tracą? Eksperci zwracają uwagę, że pod względem skali – w porównaniu z depozytami (te gospodarstw domowych sięgają już 900 mld zł) – nie ma alternatywnych sposobów lokowania nadwyżek. Run na zakupy mieszkań nie powoduje, że w sektorze ubywa depozytów: do tego konieczne byłoby wycofywanie pieniędzy z banków w gotówce (znacznie wygodniej zarządzać pieniędzmi, mając do nich dostęp przez bankowość cyfrową) albo transferowanie za granicę. Poza tym – jak zwracają uwagę ekonomiści mBanku – Polacy patrzą głównie na nominalne, a nie realne oprocentowanie. Do pozostania w bankach skłania ich też poczucie bezpieczeństwa, bo kiepska sprzedaż produktów inwestycyjnych wskazuje na dużą niechęć do ryzyka. – Płynie rzeka pieniędzy, które będą lądować w bankach. Nie widzę podstaw, by stawki depozytów rosły – mówi Bartkiewicz.
Od przybytku...
Cięcie stawek i poprawa struktury depozytów (więcej bieżących, de facto nieoprocentowanych, kosztem lokat) to woda na młyn banków, bo obniżają dzięki temu koszty finansowania, poprawiając marżę odsetkową netto. Jednak duża nadpłynność to kłopot z jej zagospodarowaniem.
– Bankom trudniej kierować nadpłynność do obligacji skarbowych, bo potrzeby finansowe państwa są zaspokojone. Płynność wciąż będzie się poprawiać. Dlatego, aby walczyć o utrzymanie rentowności, banki będą obniżały dalej koszty finansowania, tnąc stawki lokat bez obaw o odpływ depozytów – mówi Michał Konarski, analityk BM mBanku. Z drugiej strony będą próbowały kierować pieniądze klientów do produktów bardziej marżowych, np. na jednostki uczestnictwa TFI. – Dzięki temu banki będą mogły poprawić wynik prowizyjny będący w ostatnich latach pod presją m.in. właśnie ze względu na słabą sprzedaż TFI. Teraz powoli się to zmienia i wzrost sprzedaży jednostek zanotowały m.in. PKO BP i Santander – dodaje.
Banki szukają sposobu na nadpłynność
Powodem poprawiającej się płynności banków jest szybszy od paru lat wzrost depozytów niż kredytów. Kiedyś było odwrotnie: kredyty rosły tak szybko, że bankom brakowało oszczędności. Dzisiaj wskaźnik kredytów do depozytów spadł poniżej 90 proc.
I nadal będzie się obniżał, bo depozyty – głównie dzięki gospodarstwom domowym – rosną o ponad 10 proc. w skali roku, kredyty zaś tylko o 5 proc. Depozyty gospodarstw domowych odpowiadają za 73 proc. depozytów sektora (firm tylko za 25 proc.), więc to one mają decydujący wpływ. Silny rynek pracy zwiastuje dalszy duży wzrost oszczędności Polaków. W zakresie kredytów także gospodarstwa domowe mają większy udział (66 proc. całości), ale przyrost kredytów tej grupy wcale nie jest tak duży (mimo dobrego popytu na hipoteki złotowe), bo obniża je spłacający się portfel hipotek walutowych.
Z kolei kredyty firm, odpowiadające za 34 proc. kredytów sektora niefinansowego w bankach, rosną w mizernym tempie (firmy mało inwestują, a jeśli już, to najpierw finansują się z własnych środków, a tych mają sporo). Zatem nadpłynność banków będzie się jeszcze powiększać, nie muszą walczyć o depozyty, więc nie ma co liczyć na poprawę stawek. Za parę lat nadpłynność jeszcze urośnie, gdy wejdą w życie tzw. wymogi MREL, dotyczące funduszy własnych i zobowiązań podlegających umorzeniu lub konwersji. Wyzwanie banków, w co lokować nadwyżki, stanie się jeszcze większe niż teraz. W obliczu słabej akcji kredytowej i mniejszych emisji obligacji skarbowych przez państwo bankowcy już w tej chwili szukają inwestycji na rynkach finansowych mogących przynieść im odpowiedni zwrot. Jest o to coraz trudniej, więc broniąc marży, tną stawki lokat. Mimo to Polacy coraz więcej pieniędzy trzymają w bankach, co wskazuje, że nie mają wyboru.