Polskie kampanie wyborcze znaczone są klęskami żywiołowymi. SLD władzę straciło wraz z powodzią tysiąclecia w 1997 r., wielka woda miała także wpływ na wybory w 2010 oraz 2014 r.

W tym roku jest dokładnie odwrotnie – ogromnym kłopotem rolników jest susza, która niszczy plony. W koalicji pojawiły się głosy, że w tej sytuacji rząd powinien ogłosić stan klęski żywiołowej. Taka decyzja rodzi jednak kłopot natury politycznej – trzeba byłoby przesunąć wszystkie głosowania, jako że w ciągu 90 dni od dnia zakończenia stanu klęski żywiołowej nie mogą się odbyć żadne wybory ani referenda. To oznacza, że zaplanowane na 25 października wybory oraz referendum 6 września musiałyby zostać przesunięte nawet o pół roku, na wiosnę 2016 r.

Politycznie większość partii na przesunięciu wyborów i referendów by wygrała. Platforma miałaby więcej czasu na otrząśnięcie się po przegranej Bronisława Komorowskiego, przygotowanie programu i częściowe jego wdrożenie. Lewica mogłaby klecić swą wyborczą koalicję w większym spokoju. Takie opóźnione wybory byłyby oczywiście na rękę także PSL, które dzięki pomocy dla rolników odzyskałoby trochę głosów w swym elektoracie. Tyle że wicepremier i lider ludowców Janusz Piechociński w imieniu rządu uciął te spekulacje: – Nie będę prosił o wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, bo przyniosłoby to konsekwencje polityczne, czyli przesunięcie wyborów. Wystarczy już pojedynku PO i PiS – stwierdził w TVN 24.

Tylko jedno ugrupowanie nie ma interesu, żeby przełożyć wybory. To PiS. Dlatego też, choć ta partia ostro walczy o głosy na wsi, tym razem milczy o pomocy dla rolników związanej ze stanem klęski żywiołowej. PiS jest na fali i już się wita z władzą, bo trudno sobie wyobrazić, by w ciągu dwóch miesięcy straciło poparcie tak bardzo, by nie wygrać wyborów. Gdyby jednak głosowanie odbyło się w kwietniu lub maju 2016 r., sytuacja mogłaby być zupełnie inna. Nie tylko premier Ewa Kopacz miałaby więcej czasu na skonsolidowanie rozbitej i skłóconej Platformy. Przede wszystkim zniknąłby początkowy kredyt zaufania, którym wyborcy obdarzyli nowego prezydenta. Dziś PiS jest bliskie zwycięstwa, bo wciąż jest na fali po wiktorii Andrzeja Dudy.

Mimo oczywistego interesu politycznego, który Platforma miałaby w przełożeniu wyborów, pani premier się na to nie zdecyduje. Ewa Kopacz boi się ataków opozycji, że łamie demokratyczne zasady, co byłoby stawiane w jednym rzędzie z rzekomo sfałszowanymi wyborami samorządowymi jesienią minionego roku. Susza to zbyt mało przekonująca przyczyna, by ryzykować taki konflikt.