Wybory prezydenckie każą zrewidować kilka dogmatów obecnych wśród polskiego komentariatu politycznego. Jednym z nich była kwestia frekwencji. Sporo analityków przekonywało, że kandydat PiS nie może wygrać wyborów powyżej pewnego odsetka osób, które pójdą do wyborów. Okazało się, że nawet przy rekordowej, niemal 70-proc., frekwencji Andrzej Duda jest w stanie wygrać. Istotą jest bowiem precyzyjne określenie grup wyborców i ich zmobilizowanie. Tuż przed wyborami rozmawiałem ze sztabowcem PiS, który przekonywał, że najświeższa analiza wykonana przez partyjny zespół analityczny wskazała, że Duda może liczyć na przewagę ok. 460 tys. głosów. Przewaga wyniosła 422 tys., ale pokazuje to, jak precyzyjnymi narzędziami posługują się sztabowcy.

Wyborów nie wygrywa się dziś klasycznymi narzędziami politologii mówiącymi o prawicy, lewicy, konserwatystach czy liberałach, ale szczegółowo analizując grupy wyborców, diagnozując ich problemy, lęki i nadzieje, i dostosowując do tego polityczny przekaz. Również na podstawie tzw. mikrotargetowania, a więc kierowania za pomocą precyzyjnych narzędzi, jakie daje system reklamowy Google'a, Facebooka czy brokerów reklam na smartfony, przekazów do określonych grup wiekowych, geograficznych itp., itd. Jeśli chce się do głosowania zmobilizować seniorów, nie warto się posługiwać abstrakcyjnymi ideami, ale rozpoznać ich obawy (koronawirus) i następnie je na różne sposoby rozbrajać (przekonując, że głosowanie jest bezpieczniejsze niż pójście do sklepu), nastraszyć (Trzaskowski wprowadzi przymusową eutanazję) i zaoferować nagrodę (jak wygramy, będzie nie tylko 13., ale też 14. emerytura). Jeśli z badań wynika, że kilkanaście procent Polaków jest zwolennikami małżeństw jednopłciowych, a równocześnie Trzaskowski kojarzy się z hasłem LGBT, to nawet jeśli społeczeństwo się liberalizuje, powtarzanie, że Trzaskowski chce homomałżeństw, a Duda ich zabroni i wpisze do konstytucji zakaz adopcji przez nie dzieci, sprawi, że część np. wyborców Hołowni nie zagłosuje na Trzaskowskiego. A część tradycjonalistów się złamie i pójdzie zagłosować na Dudę.

Zostawmy na boku kwestię etyczności. Nie chodzi o to, by się rozwodzić nad tym, czy nowoczesna polityka to uczciwa gra na racjonalne argumenty. Faktem jest, że jest skuteczna.

Przyznam, że sam popełniłem w ocenie kampanii Dudy poważny błąd. Uważałem, że dla prezydenta niekorzystne jest zbytnie zbliżenie do PiS. PiS ma 40 proc. poparcia, a prezydent, by wygrać, musi mieć ponad 50 – kalkulowałem. Ale PiS postanowił wizerunkową słabość Dudy przekuć w atut. Nie przekonywano, że to polityk samodzielny, ale że to ważne ogniwo w obozie władzy. Cóż z tego, że Trzaskowski jest samodzielny, skoro będzie sypał piach w tryby. Badania zaś wskazywały, że duża grupa wyborców niepisowskich boi się chaosu po zwycięstwie kandydata opozycji. Powtarzając, że jak Duda przegra, będzie wojna domowa i zlikwidowane zostaną programy socjalne, PiS jeszcze mocniej spawał prezydenta z obozem władzy i jeszcze mocniej mobilizował zwolenników. W dodatku założył, że skoro premier i prezydent cieszą się bardzo wysokim zaufaniem, Polacy zaś uważają, że żyje im się nieźle, skoro rośnie poczucie wpływu zwykłych obywateli na sprawy w kraju, można przekształcić wybory w plebiscyt: czy żyje ci się lepiej niż pięć lat temu i chcesz bronić status quo, czy wolisz wybrać skok w nieznane? I ten plebiscyt udało się obozowi władzy wygrać.