W środę Sejm zajmował się: od ustawy anty-447, przez ustawę karzącą więzieniem za promowanie współżycia seksualnego przez małoletnich, zakazującą aborcji, aż po tę, która pozwala dzieciom na udział w polowaniach. Dzięki temu każdy z klubów mógł odegrać parlamentarny teatrzyk i dać świadectwo swej moralnej wyższości nad innymi. Każdy mógł dość tanim kosztem pokazać się jako obrońca najwyższych wartości. Tanim kosztem, bo los większości z tych ustaw z góry skazany był na smutny koniec w sejmowym koszu na śmieci.

Wszak gdyby istniała większość pozwalająca którąś z tych ustaw bez większych komplikacji i kosztów przegłosować, nie spędzałyby w sejmowej zamrażarce długich miesięcy czy lat.

Narodowcy mogli się więc przedstawić w Sejmie jako najbardziej tradycjonalistyczne stronnictwo, nie tylko walczące z „seksualizacją” czy aborcją, ale też z rzekomymi żydowskimi roszczeniami. Posłanki lewicy z drugiej strony (i część lewicujących polityków Koalicji Obywatelskiej) mogły się przedstawić opinii publicznej jako zwolenniczki legalizacji aborcji, które chcą zakończyć piekło kobiet. Liberałowie i tradycjonaliści nie mogli sobie wymarzyć lepszej okazji niż właśnie takie posiedzenie Sejmu, na którym każdy może mrugnąć okiem do swoich wyborców i przekonywać, że najwyższe wartości są dla nich ważne. Bez względu na to, jak kto te najwyższe wartości będzie definiować, czy to jako prawa kobiet uwzględniające aborcję, czy jako prawo do życia i jego prawną ochronę od poczęcia do naturalnej śmierci.

Wbrew licznym głosom komentatorów, jakie się pojawiają, największym problemem to posiedzenie Sejmu było dla samego PiS. Robiąc przysługę innym, dając im szansę na przedstawienie swej ideologicznej wyrazistości, PiS sam postawił się w kłopotliwej sytuacji. Może poza kwestią przyjmowania uchodźców nie ma bowiem drugiej tak ważnej kwestii, w której PiS jest tak odległy od stanowiska Kościoła, jak właśnie w sprawie aborcji. I od 15 lat, od pierwszej wygranej w 2005 roku, PiS ani o przecinek nie zmienił ustawodawstwa aborcyjnego, choć w tej sprawie w międzyczasie wielokrotnie wybuchały polityczne burze. W sprawie aborcji stanowisko PiS jest nie do zaakceptowania dla tradycjonalistów, którzy oskarżają ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego o bycie w liberalnym mainstreamie. Ale jest też nie do zaakceptowania przez liberalną lewicę, która nie chce nawet słyszeć o tym, by projekt Kai Godek trafił do komisji, uważając już samo to za zamach na życie i godność kobiet. W tej sprawie zresztą podzieleni są sami posłowie PiS. Są więc tam i liberałowie, którzy wykluczają całkowicie zmianę przepisów, i traktujący poważnie swą wiarę katolicy, którzy zrobiliby wszystko, by obecne przepisy zaostrzyć, likwidując tzw. przesłankę eugeniczną.

Nie, nie chodzi mi o cyniczne mówienie, że nic nie ma znaczenia, że wszystko jest polityczną grą. Nie. Sprawy światopoglądowe są niezwykle ważne. Ale obecnie Sejm zajmuje się nimi, bo musi, a nie dlatego, że chce. PiS dał je pod obrady, bo zobowiązuje go do tego ustawa regulująca zasady projektów obywatelskich, kalkulując równocześnie, że zajęcie się wszystkimi naraz będzie dla niego najmniejszą, ale jednak stratą. A nie żadnym zyskiem.