Irena Lasota: Demokraci w sidłach politycznej poprawności

Jak dotąd wiadomo o 25 kandydatach Partii Demokratycznej na prezydenta. Tłok jest tak wielki, że kierownictwo partii wybrało z nich 20, by zmierzyli się w dwóch debatach, po dziesięciu kandydatów w każdej. Kolejne odbędą się w końcu lipca i w połowie września. Sukcesy kandydatów mierzone są – na razie – ilością pieniędzy, które zebrali, i popularnością w badaniach opinii publicznej. Po każdej debacie odpadać będą najsłabsi. Tak wygląda pierwsza tura. Druga, najostrzejsza, rozpocznie się na początku lutego 2020 roku, kiedy zaczną się stanowe prawybory wyłaniające delegatów na zjazd partii, który odbędzie się dokładnie za rok.

Aktualizacja: 13.07.2019 08:49 Publikacja: 12.07.2019 00:01

Irena Lasota: Demokraci w sidłach politycznej poprawności

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Każdy z kandydatów ma swój program wyborczy; niektóre są bardzo proste, inne bardzo złożone, ale nie ma to większego znaczenia, gdyż wszyscy czekają na wyłonienie się jednego jedynego kandydata – tego, który będzie mógł pokonać Donalda Trumpa. Olbrzymią rolę w budowaniu popularności kandydata mają komentatorzy telewizji kablowej. W kilka minut po zakończeniu debat mieli już zdanie, kto najlepiej wypadł, kto najgorzej – ich opinia, mogąca odbiegać od intuicji widza, wpływa na wyniki badań opinii publicznej. Najbardziej antytrumpowe stacje – czyli, można by powiedzieć, najbardziej postępowe, liberalne czy lewicowe – CNN i MSNBC – zmagały się z tym, czy lansować to, co poprawne, to, co prawdziwe, a może to, co potrzebne. Widoczny był dysonans poznawczy, wysiłek, by nie powiedzieć nic niepoprawnego – i co za tym idzie, zaplątanie się we własne argumenty.

Z jednej strony należało się odnieść z szacunkiem do dwóch najpopularniejszych kandydatów, seniorów Partii Demokratycznej. Nie było to łatwe. Bernie Sanders, socjalista – jak każdy ideolog, a nie polityk – krzyczał i wyglądał groźnie, a co gorsza, nie miał nic nowego do powiedzenia. Joe Biden również nie miał, ale też słabo bronił się przed zarzutem, że ponad 40 lat temu nie miał właściwego (z dzisiejszego punktu widzenia) stosunku do rasowej integracji za pomocą rozwożenia dzieci autobusami do odległych szkół (tzw. busing).

Najtrudniejsze do obrony było jednak to, że i Sanders, i Biden mają powyżej 75 lat i nie prezentują się równie zdrowo i żywotnie jak ich rówieśnik Donald Trump. Sanders odparował nawet na opinię, że czas już przekazać pochodnię młodszym, argumentem, że jest to ageizm, czyli dyskryminacja człowieka z powodu jego wieku, co jest prawnie zakazane. Liberalno-postępowa lewica – a właściwie wszyscy na lewo od centrum – mają problem z tym, że nie może się zdecydować, czy poprawniejsze, a zatem ważniejsze, jest popieranie kobiet, mniejszości etnicznych czy „kochających inaczej".

Wedle MSNBC najlepiej wypadła Kamala Harris, która jest kobietą, córką Jamajczyka i Hinduski i określa się jako Afroamerykanka. Wszystko niby w porządku, z wyjątkiem tego, że nie była ofiarą męskiego seksizmu i nie jest wyznawczynią #MeToo, ale na odwrót – wiadomo, że w młodości miała romans z żonatym merem San Francisco, który pomógł jej w karierze. Ale na plus niektórzy zaliczają jej to, że jest atrakcyjną kobietą i mężczyźni mogą głosować na nią z tego powodu.

Kłopot jest też z Petem Buttigiegem, merem miasta South Bend w stanie Indiana. Również świetnie wypadł, ale... nie chodzi tylko o to, że nikt nie wie, jak wymawiać jego nazwisko, i wszyscy mówią o nim „mer Pete". Buttigieg jest bardzo przystojny, świetnie wykształcony, służył jako oficer w Afganistanie, gra na kilku instrumentach, mówi kilkoma językami i chociaż był chrzczony w Kościele katolickim, uczęszcza regularnie do Kościoła episkopalnego. Problemem jest to, że jest gejem i ma męża, z którym wziął ślub w kościele. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest to idealny kandydat Partii Demokratycznej. Niby tak, ale zachwycający się nim komentatorzy nie umieli, czy raczej nie chcieli objaśnić (choć wiedzieli), dlaczego w pewnych grupach wyborców popularność Buttigiega rośnie, a w innych spada.

Otóż nie wszystkie mniejszości się kochają tylko dlatego, że są mniejszościami, i tajemnicą poliszynela jest to, że społeczność afroamerykańska nie aprobuje homoseksualizmu. Ale powiedzieć to wprost to oskarżyć ich, że są nietolerancyjni. Ja w każdym razie uważam, że na razie ze wszystkich kandydatów największe szanse pokonania Donalda Trumpa ma Bill de Blasio, mer Nowego Jorku. Robi wrażenie równie bezrefleksyjnego, skrajnego i pewnego siebie. Debata miedzy nimi dwoma mogłaby być całkiem zabawna.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Każdy z kandydatów ma swój program wyborczy; niektóre są bardzo proste, inne bardzo złożone, ale nie ma to większego znaczenia, gdyż wszyscy czekają na wyłonienie się jednego jedynego kandydata – tego, który będzie mógł pokonać Donalda Trumpa. Olbrzymią rolę w budowaniu popularności kandydata mają komentatorzy telewizji kablowej. W kilka minut po zakończeniu debat mieli już zdanie, kto najlepiej wypadł, kto najgorzej – ich opinia, mogąca odbiegać od intuicji widza, wpływa na wyniki badań opinii publicznej. Najbardziej antytrumpowe stacje – czyli, można by powiedzieć, najbardziej postępowe, liberalne czy lewicowe – CNN i MSNBC – zmagały się z tym, czy lansować to, co poprawne, to, co prawdziwe, a może to, co potrzebne. Widoczny był dysonans poznawczy, wysiłek, by nie powiedzieć nic niepoprawnego – i co za tym idzie, zaplątanie się we własne argumenty.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Kobiety i walec historii
Plus Minus
Inwazja chwastów Stalina
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Putin skończy źle. Nie mam wątpliwości
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Elon Musk na Wielkanoc
Plus Minus
Piotr Zaremba: Reedukowanie Polaków czas zacząć