W okopach Drohobycza

7 LIPCA 2001: W maju 2001 r. Polską wstrząsnęła wiadomość o wywiezieniu z Drohobycza przez wysłanników Instytutu Yad Vashem fragmentów ściennych malowideł Schulza. Wygrali ci bardziej sprawni i bezwzględni. Obydwie strony konfliktu okopały się mocno na swych pozycjach. W tej skandalicznej aferze dobrze widać, kto czego nie rozumie.

Aktualizacja: 26.12.2021 23:28 Publikacja: 24.12.2021 06:00

W okopach Drohobycza

Foto: Wikimedia Commons, Domena Publiczna

Strona izraelska twierdzi, że malowidła znalazły godne miejsce ekspozycji, a Instytut Yad Vashem jest jedynym moralnym spadkobiercą pamiątek po Żydach unicestwionych w Holokauście; Polacy wskazują na bezprawie całej akcji i jej sprzeczność z podstawowymi kanonami konserwacji dzieł sztuki, na przynależność Schulza do polskiej tradycji kulturalnej, a także – na zakorzenienie artysty w krajobrazie rodzinnego miasta.

Ukraińcy? Ich stanowisko wydaje się niejednorodne: dla większości mieszkańców Drohobycza Schulz jako wielki pisarz i artysta właściwie nie istnieje i zamieszanie wokół odkrytych w mieszkaniu państwa Kałużnych malowideł jest niezrozumiałe. Na to niezrozumienie złożyły się lata edukacji w sowieckim systemie i pewnie też dzisiejsza, nacjonalistyczna z ducha, pedagogia w dziedzinie kultury. Do tego indyferentyzmu dołączyły się władze miasta, bo ich przedstawiciele doskonale wiedzą, że Schulz za granicą cieszy się estymą, a skwapliwość, z jaką dopomogli wysłannikom Yad Vashem, każe się domyślać, że ich pomoc nie była bezinteresowna. Kiedy 30 czerwca Benjamin Geissler, odkrywca malowideł, zaalarmował polską opinię publiczną, że i reszta znaleziska znikła z Drohobycza, można było wpierw przypuszczać, iż to przedstawiciele Yad Vashem zgłosili się po to, co zostało z łupu. Okazało się jednak, że najprawdopodobniej alarm wywołali sami właściciele mieszkania, deklarując na potrzeby ciekawskich, że „żadnych fresków już nie ma".

Czytaj więcej

Biedny poganin patrzy na targowisko

Bezmiar nieporozumień

Epopeja malowideł Schulza zainteresowała media w wielu krajach świata. Z lepszym dla sprawy Schulza skutkiem, niż można się było z początku spodziewać. Nauczyciel z Drohobycza należy do twórców, których akcje na światowym rynku literatury i sztuki wciąż zwyżkują. Tym trudniej pojąć, dlaczego zaangażowani w sprawę nie mogą się dogadać, dlaczego w ogólnym zamieszaniu i niemożności „freski" znikają ze ściany lub ulegają destrukcji. W samej rzeczy „sprawa Schulza" obnaża bezmiar nieporozumień między poszczególnymi stronami.

Czego nie rozumieją Polacy? Przede wszystkim, że „polski pisarz" Schulz może dla Żydów z Izraela być po prostu jedną więcej ofiarą Holokaustu, po której pamiątki winny znajdować się tam, gdzie Żydzi czują się u siebie, a nie na przeklętej i opuszczonej przez nich ziemi. Świadkowie masakry drohobyckich Żydów mieszkają dziś w większości poza Ukrainą; sam w Izraelu rozmawiałem z trojgiem byłych uczniów pisarza. Dla wielu Żydów Polacy i Ukraińcy to bierni świadkowie lub nawet współuczestnicy mordu, którzy nie mają prawa do poczucia wspólnoty z ofiarą, nie mówiąc już o prawie do pamiątek po niej.

W postępowaniu Ukraińców Polacy nie chcą często zrozumieć ich obojętności dla dzieła mistrza z Drohobycza. Ale czyż sami dobrze go rozumieli w latach trzydziestych? Schulz jest pisarzem trudnym i „głębinowym", a droga do jego zrozumienia wiedzie przez wielostronne doświadczenia filozoficzne. Czytelnicy ukraińscy są dopiero u progu tej przygody, która w Polsce trwa już blisko 70 lat. Co więcej, aby ją przeżyć należycie, muszą zaakceptować pluralistyczny charakter wspólnoty, z której historycznie wyrastają – rzecz trudna z uwagi na żywe jeszcze poczucie zagrożenia narodowej tożsamości.

Czego nie rozumieją Ukraińcy? Ci, co są najbliżej – prości mieszkańcy Drohobycza – nie rozumieją nic prawie. Przede wszystkim nie pojmują, dlaczego Schulz, o którego istnieniu dopiero co się dowiedzieli, miałby być wielkim artystą. Inaczej jest z intelektualistami ze Lwowa, którzy Schulza nie tylko doceniają, ale piszą o nim, tłumaczą na ukraiński i skłonni są traktować go jako część ukraińskiej spuścizny kulturalnej. Im jednak zapewne trudniej byłoby uznać żydowskość pisarza i to, że z Ukrainą łączyło go raczej umiłowanie krajobrazu niż głębsze związki natury intelektualnej.

Czytaj więcej

Dziennik pisany nocą

Odebrana szansa na porozumienie

Czego nie rozumieją Żydzi z Izraela i Ameryki? Przede wszystkim, w jakiej mierze Schulz przynależał do polskiego życia literackiego, przez Polaków (Nałkowską, Brezę, Witkacego, Gombrowicza) wyniesiony na parnas, będący klasykiem polskiego modernizmu, wielkim kreatorem literackiej polszczyzny. W listach (żydowskich) czytelników „New York Timesa" komentujących sprawę malowideł pojawia się wątek interesu materialnego, jaki rzekomo mieli Ukraińcy i Polacy w rozkręceniu turystycznego biznesu wokół odnalezionych malowideł. Ani słowa tam zrozumienia dla rzeczywistych więzi łączących Schulza z polską tradycją literacką. W oświadczeniu Yad Vashem pojawia się wręcz insynuacja, że Polacy sami chcieli sobie „freski" przywłaszczyć.

Ale w tym niezrozumieniu jest jądro poważniejsze: tkwi w nim przeświadczenie, że Polaków (i tym bardziej Ukraińców) nic z Żydami nie łączy poza faktem mieszkania na tych samych ziemiach. Stąd bierze się wiara w to, że obywatele tych słowiańskich narodów żadnego prawa do spuścizny żydowskiej nie mają. Smutny to triumf antysemitów i „prawdziwych Polaków", którym do głowy nie przyjdzie, że można być dobrym Żydem i dobrym Polakiem jednocześnie, przynależąc do obydwu kultur i tradycji. Zabierając swoich umarłych i swoje pamiątki do Izraela, przedstawiciele tego państwa dokonują ostatecznego rozdziału dwu kulturowych wątków, które w historii bywały nierozdzielnie splecione, odbierają szansę zrozumienia własnych dziejów zarówno Żydom, jak i Polakom czy Ukraińcom.

Czwórporozumienie

Ideą Benjamina Geisslera było stworzenie w Drohobyczu ośrodka pamięci i współpracy jednoczącego te trzy narody – a także Niemców jako sprawców zbrodni, ale też, wcześniej, współuczestników zbiorowej historii. Symbolem tego czwórporozumienia miało być dzieło Schulza: Żyda piszącego po polsku, zakochanego w literaturze niemieckiej i mieszkającego na ukraińskiej ziemi. Ten pomysł został przez Instytut Yad Vashem unicestwiony; pozostały jedynie obrazki, które przystroją ściany nowo wznoszonego budynku w jerozolimskim Instytucie. Oglądane przez zwiedzających, ale wyrwane z kontekstu wciąż żywego miasta Schulza i równie żywej jego obecności w kulturach najbliższych mu narodów.

Najbardziej dziwi fakt, że Instytut Yad Vashem nie zapytał o zdanie drohobyckich Żydów, którzy powinni w tej sprawie mieć zdanie decydujące. Może dlatego, że z góry znana była odpowiedź: Żydzi z Drohobycza najusilniej wywiezieniu malowideł się sprzeciwiali. Ale oni lepiej od innych wiedzą, że malowidła mogłyby świadczyć za siebie najsilniej, gdyby pracowały na rzecz pojednania, odkrywania wspólnej przeszłości, dialogu wielu kultur.

Nie tylko uniwersalne w wymowie dzieło pisarza, ale i tragedia jego śmierci zostały „znacjonalizowane" – tak jakby nie tylko twórczość Schulza, ale i sam Holokaust nie był sprawą całej ludzkości, z którą wszyscy musimy się moralnie zmierzyć. Rozumiem potrzebę zapełnienia ścian w budującym się gmachu Yad Vashem, ale te krasnoludki, konie, królewna i woźnica z Schulzowskiej baśni dla dzieci Landaua prawdziwie zrozumiałe i przejmujące były w miejscu, gdzie je namalowano, a nie w sterylnym pudle nowego muzeum. To w nim Schulz zostanie na nowo uśmiercony i pochowany, podczas gdy w bliskości grobów drohobyckich Żydów paradoksalnie mógł żyć nadal!

Prof. Jerzy Jarzębski

Historyk literatury i krytyk przez lata związany z UJ. Specjalizuje się w twórczości Schulza, Lema i Gombrowicza

Strona izraelska twierdzi, że malowidła znalazły godne miejsce ekspozycji, a Instytut Yad Vashem jest jedynym moralnym spadkobiercą pamiątek po Żydach unicestwionych w Holokauście; Polacy wskazują na bezprawie całej akcji i jej sprzeczność z podstawowymi kanonami konserwacji dzieł sztuki, na przynależność Schulza do polskiej tradycji kulturalnej, a także – na zakorzenienie artysty w krajobrazie rodzinnego miasta.

Ukraińcy? Ich stanowisko wydaje się niejednorodne: dla większości mieszkańców Drohobycza Schulz jako wielki pisarz i artysta właściwie nie istnieje i zamieszanie wokół odkrytych w mieszkaniu państwa Kałużnych malowideł jest niezrozumiałe. Na to niezrozumienie złożyły się lata edukacji w sowieckim systemie i pewnie też dzisiejsza, nacjonalistyczna z ducha, pedagogia w dziedzinie kultury. Do tego indyferentyzmu dołączyły się władze miasta, bo ich przedstawiciele doskonale wiedzą, że Schulz za granicą cieszy się estymą, a skwapliwość, z jaką dopomogli wysłannikom Yad Vashem, każe się domyślać, że ich pomoc nie była bezinteresowna. Kiedy 30 czerwca Benjamin Geissler, odkrywca malowideł, zaalarmował polską opinię publiczną, że i reszta znaleziska znikła z Drohobycza, można było wpierw przypuszczać, iż to przedstawiciele Yad Vashem zgłosili się po to, co zostało z łupu. Okazało się jednak, że najprawdopodobniej alarm wywołali sami właściciele mieszkania, deklarując na potrzeby ciekawskich, że „żadnych fresków już nie ma".

Pozostało 83% artykułu
#1500PlusMinus
Mój brat obalił dyktatora
#1500PlusMinus
#1500PlusMinus: Jestem energetycznym wampirem
#1500PlusMinus
#1500PlusMinus: Sześć spotkań z Lechem Kaczyńskim
#1500PlusMinus
#1500PlusMinus: Izrael narodził się w Polsce
#1500PlusMinus
Mafia bardzo kulturalna