Minęło mi właśnie 50 lat od otrzymania świadectwa maturalnego w Polsce. W 1966 – roku tysiąclecia państwa polskiego, najważniejszy był dla nas, absolwentów, bal maturalny i dostanie się na studia. W tamtych czasach prawo uważane było za jeden z najlżejszych wydziałów i ci, co mieli na bakier z naukami ścisłymi, tam próbowali swoich sił. Nie z wyrachowania, bo większość absolwentów prawa i tak lądowała, jako urzędnicy, a kariera adwokata czy radcy prawnego była trudniejsza do osiągnięcia niż wygrana w Totalizatorz a Sportowym (dzisiaj LOTTO). Egzaminy bardziej sprawdzały inteligencję niż wiedzę – zwłaszcza historyczną, która i tak była zakłamana, o czym egzaminujący doskonale wiedzieli. Były punkty za pochodzenie, co do dzisiaj objawia się niewymawianiem przez niektórych uznanych prawników głosek ą i ę. Zastępują je, om, e lub mne. Studia były lekkie, miłe i przyjemne, choćnie dla wszystkich. Uczono przede wszystkim indywidualnego myślenia, reguł rządzących dziedzinami prawa, kojarzenia faktów i historii prawa od czasów rzymskich. Aktualne przepisy były albo bardzo dobre, albo robione według systemu radzieckiego – pod zapotrzebowanie partii – czytaj: Narodu i klasy robotniczej, i stanowiły tło do objaśniania jak prawo działa – lub nie.