Przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło w lipcu o niemal 16 proc. rok do roku, najbardziej od roku 2000. Wcześniej od kilku miesięcy wzrost płac hamował. Czy ten lipcowy wyskok to jest incydent związany z wypłatą premii w niektórych branżach, czy też ponowna zmiana trendu?
Rozpatrywałbym to raczej w kategoriach incydentu. W górnictwie przeciętne wynagrodzenie wzrosło o ponad 80 proc. rok do roku, mocno wzrosły też płace w rolnictwie i leśnictwie oraz energetyce. We wszystkich przypadkach wiązało się to z wypłatą okazjonalnych dodatków do wynagrodzeń, np. związanych z Dniem Leśnika i Dniem Energetyka. W większości branż dynamika płac jest niższa niż inflacja. W przetwórstwie przemysłowym wzrost płac wyniósł 11 proc. rok do roku, w budownictwie 12 proc., a w usługach średnio około 13 proc. To jest spójne z oczekiwaniami, które były formułowane wcześniej: tak jak od maja, wzrost płac będzie niższy od wzrostu cen z wyłączeniem tych sektorów gospodarki, w których pracownicy mają dużą siłę przetargową. W górnictwie i energetyce wciąż możemy okresowo obserwować wyskoki wynagrodzeń. W niektórych spółkach górniczych te dodatkowe wypłaty zaplanowano na sierpień, a w niektórych negocjowane są kwartalne wypłaty „inflacyjnych” dodatków do wynagrodzeń.
Zakłada pan, że te inflacyjne dodatki do płac nie upowszechnią się w całej gospodarce?
To jest teraz kluczowe pytanie: czy będziemy mieli spiralę cenowo-płacową. Moim zdaniem nie. Spodziewam się, że dodatki inflacyjne będą nadal pojawiały się incydentalnie, w sektorach krytycznych oraz tych, w których duży jest udział spółek Skarbu Państwa. W szerszej gospodarce dynamika płac będzie się utrzymywała na dość wysokim poziomie, powyżej 10 proc., ale nie będzie przewyższała dynamiki cen.
Sektor przedsiębiorstw obejmuje tylko firmy zatrudniające co najmniej dziesięć osób, nie obejmuje sfery budżetowej. Czy w szkolnictwie albo służbie zdrowia nie ma presji na wzrost płac, która w przededniu wyborów parlamentarnych padnie na podatny grunt?