[b]Rz: Bardziej pana cieszy wygrana w Irlandii, czy martwi to, że drużyna drugi raz z rzędu wpadła w panikę w końcówce meczu i o mało nie straciła zwycięstwa? [/b]
[b]Leo Beenhakker:[/b] Wielka drużyna, gdy prowadzi 2:0 albo 3:1 na kilka minut przed końcem, mówi: „Dziękujemy, jest po wszystkim”, i zamyka drzwi, a nie pozwala przeciwnikowi wrócić do gry. Musimy się tego nauczyć. Sami wpakowaliśmy się w problemy, cofając się zbyt głęboko. Ale umówmy się, że po tym meczu szklanka jest raczej w połowie pełna, a nie w połowie pusta. Przez 85 minut broniliśmy prowadzenia tak jak należy, i sama końcówka nie może nam zepsuć wrażeń.
[b]Z czego się biorą takie kłopoty jak miesiąc temu w Bratysławie i teraz w Dublinie? Piłkarze mają zakodowane w podświadomości, że jak się prowadzi, to na ostatnie minuty trzeba się cofnąć? [/b]
Działa wtedy mieszanka różnych przyczyn. Jedni cofają się, bo uważają że tak najlepiej bronić wyniku, inni muszą się cofnąć, bo przeciwnik coraz mocniej naciska. Ale też nie przesadzajmy, że to jest problem typowy dla polskiej drużyny. W Dublinie po prostu spowodowaliśmy głupi rzut karny, od niego wszystko się zaczęło. Taki błąd może się zdarzyć mało niedoświadczonemu piłkarzowi. Jak Tomasz Jodłowiec zagra pięć meczów w reprezentacji, to już nie będzie miał prawa do takich pomyłek.
[b]Wreszcie udało się panu przekonać swoich piłkarzy, że mecze towarzyskie też trzeba traktować poważnie? [/b]