Słowo „fair" weszło do polskiego słownictwa już dawno, w dużej mierze za sprawą sportu. Tam rywalizacja fair play wydaje się nam oczywistą wartością i intuicyjnie wyczuwamy, o co chodzi. Już starożytne zawody w Olimpii miały przecież być „szlachetnym współzawodnictwem". Przesłanie stało się jasne: cel (zwycięstwo) nie może uświęcać wszystkich środków, bo to nie nobilituje, nie uszlachetnia (łac. nobilis – szlachetny).
Fair do polityki (ale także i do prawa) weszło na dobre wraz z doświadczeniami tzw. trzeciej fali demokratyzacji (1974–2012), a dokładnie w roku 1990. W Nikaragui odbywały się pierwsze w historii tego państwa demokratyczne wybory. Obserwatorzy Narodów Zjednoczonych mieli obawy, że rządzący do tej pory absolutnie dyktatorsko ruch sandinistów będzie chciał wykrzywić warunki rywalizacji. Wtedy zalecono obserwatorom przyjrzenie się nie tylko, co się dzieje w dniu wyborów, ale także jak wyglądał proces wyborczy na kilka miesięcy przed. I ujawniono m.in., w jak szerokiej mierze rządzący korzystają z pieniędzy i infrastruktury państwa.
Magiczna formuła, że wybory odbywają się – lub nie – jako „wolne i fair" (free and fair) zaczęła pojawiać się w raportach z wyborów w: Mongolii (1992), Płd. Afryce, Tanzanii, Ugandzie (1994). I nie dotyczyła już tylko samego dnia wyborów, ale także okresu przed, jak i po. Powstające w tamtych latach różne tzw. wyborcze dyktatury (czyli takie, w których odbywają się wybory, tyle że manipulowane) ujawniły brak konieczności fałszowania wyników wyborów, a to z powodu umiejętności wywalczenia sobie nieuczciwej przewagi jeszcze przed wyborami.
W ONZ w 1994 roku podpisano deklarację obejmującą 50 kryteriów oceny wyborów w formule „fair". Zaczęto odmawiać więc pieczętowania tą klauzulą wyborów w przypadkach np.: niepublikowania lub częściowego publikowania rejestrów wyborców, blokad w komunikacji, tendencyjnego rozmieszczania lokali wyborczych itp.