Z raportu wyłania się czarny obraz sytuacji Polaków na Litwie – począwszy od dzieci, które chcą się uczyć języka polskiego, po dorosłych, którzy marzą o pisaniu swoich nazwisk po polsku i odzyskaniu ziemi utraconej po II wojnie światowej. W każdym przypadku polska mniejszość napotyka jednak kłody rzucane jej pod nogi przez litewską biurokrację. Bo choć w wielu wypadkach prawo mówi co innego, rzeczywistość okazuje się bolesna.
Mimo dyplomatycznych zabiegów Polacy na Litwie do dziś muszą pisać swoje nazwiska po litewsku. Każdy Kowalski wciąż pozostaje Kovalskisem. Sprawa otarła się nawet o Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, gdzie do dziś czeka na rozpatrzenie. Jedna ze szkół chciałaby bowiem nosić imię Emilii Plater, ale władze Litwy nakazują, by brzmiało ono Emilijos Platerytes.
Dyskryminowani są też polscy uczniowie. Zgodnie z prawem powinni mieć możliwość nauki w języku ojczystym. Tymczasem – jak czytamy w raporcie – uczniowie polskich szkół średnich nie mają takich samych warunków jak uczniowie szkół litewskich. Ich szkoły mają niższe fundusze, nie mówiąc o tym, że w ogóle są zamykane. Tylko w rejonie trockim w ostatnich latach zamknięto sześć polskich szkół. Litwini twierdzą, że w polskich klasach jest coraz mniej uczniów. Ale nie odpowiadają na prośby Polaków, by w polskich szkołach klasy mogły być tworzone z mniejszej liczby dzieci. Zamiast tego w 2008 roku podjęto uchwałę, która zwiększa liczbę uczniów w klasach. Język polski został też skreślony z listy obowiązkowych przedmiotów na maturze, a w szkołach, gdzie nauka odbywa się w języku polskim, zebrania (a nawet protokoły posiedzeń samorządu uczniowskiego) muszą być prowadzone w języku litewskim. „Sytuację komplikują nowe posunięcia władz litewskich skierowane na dalsze utrudnianie funkcjonowania szkoły polskiej” – czytamy w raporcie. Chodzi o nowe prawo, które w 2012 roku ujednolici egzamin z języka litewskiego dla wszystkich szkół. Ze szkodą dla polskich uczniów, którzy dziś uczą się litewskiego według innego programu.
Polacy mają też problem z używaniem swojego języka w urzędach i innych państwowych instytucjach. Chodzi o rejony zwarcie przez nich zamieszkane – wileński (ponad 61 proc.), solecznicki (ponad 79 proc.), trocki (ponad 33 proc.), święciański (ponad 28 proc.). Nasi rodacy od lat bezskutecznie zabiegają o to, by z urzędnikami (ustnie lub pisemnie) mogli się tam porozumiewać po polsku. Gwarantuje im to zresztą ustawa o mniejszościach narodowych. Ale nawet strona litewskiego Sejmu dostępna jest w języku chińskim, ale nie polskim.
To samo dotyczy napisów informacyjnych, takich jak tablice z nazwami ulic. O nie również toczy się wojna i trwa już ponad rok.