[b]RZ: Co było takiego fascynującego w dawnych kortach Legii?[/b]
[b]Jerzy Gruza:[/b] To, co się działo w szatni. Obserwowałem na przykład, jak w tej przebieralni – i co za tym idzie, także na kortach – pojawiały się kolejne fale władzy. To zjawisko powtarzało się od czasów Gomułki do późnego Gierka. Nie była to jednak władza aktualna, tylko akurat ta, która poszła w odstawkę. Ci odsunięci mieli bowiem więcej czasu i mogli częściej bywać w szatni i na kortach.
[b]Co pan ciągle z tą szatnią?[/b]
Bo szatnia, proszę pana, była najważniejsza. Dla wielu graczy istotne znaczenie miał ten cały ceremoniał związany z tenisem. Człowiek się przebierał w strój sportowy, rozmawiając przy tym oczywiście, potem trochę pograł w tenisa i znów się przebierał, brał prysznic i rozmawiał. Poznałem faceta, który powoli zaczął minimalizować znaczenie tenisa w tym rytuale, aż w końcu całkowicie wyeliminował swoje wyjścia na kort. Przebierał się, brał prysznic i znowu przebierał. Gawędząc przy tym, rzecz jasna.
[b]Były jeszcze jakieś barwne typy na Legii?[/b]