Trudno uniknąć porównań „Domu złego” do twórczości braci Coen. Intryga przypomina „Fargo”, pesymistyczna refleksja – „To nie jest kraj dla starych ludzi”. W rozgrywającym się w dobie PRL-u „Domu złym” wszystkie postacie są odrażające, brudne, złe. Każdy ma mniejszy lub większy grzech na sumieniu, skazę czy słabość, które próbuje utopić w butelce wódki. Edward Środoń (Arkadiusz Jakubik) zapija smutki po tragicznym wypadku, w którym stracił żonę. W końcu wyjeżdża pracować w Bieszczady, gdzie pewnej nocy trafia do gospodarstwa Dziabasów. Zyskuje tam talerz zupy, kieliszek i zaufanie. Dalszy rozwój wydarzeń tej nocy powróci – gdy policja uda się ze Środoniem na wizję lokalną do domu, z którego po tej nocy nikt poza nim nie wyszedł żywy.
Historia morderstwa Dziabasów kontynuuje główną myśl z „Wesela”. Podobnie jak we wcześniejszym filmie reżysera tu także z bohaterów wychodzą najgorsze instynkty, gdy w grę wchodzą pieniądze i nadzieja na bajeczną przyszłość. Tym razem jednak Smarzowski rzadziej sięga po ironię, zanurzając się w coraz mroczniejszych tonach. „Dom zły” to przykład dopracowanej reżyserskiej wizji, scenograficzny majstersztyk ze świetnym montażem, zdjęciami kamerą z ręki oraz muzyką rodem z horroru.
Po tym wnikamy w mikrospołeczność milicjantów dokonujących odtworzenia wypadków feralnej nocy. Przybywają na miejsce zbrodni z nierozwiązanymi zagadkami z własnego życia, skonfliktowani z wzajemnymi pretensjami. Smarzowski ponownie narysował na ekranie Polaków portret własny.
[srodtytul]Do ziemi nieobiecanej[/srodtytul]
Nielegalnym imigrantom poświęca się coraz więcej miejsca we współczesnym kinie, wprost proporcjonalnie do narastającego problemu. „Witamy” Lioreta to mądry obraz mówiący o braku możliwości wyboru miejsca do życia, bezduszności systemu karzącego nie tylko nielegalnych, ale i tych, którzy ich karmią i ubierają. Krytyka państwa zanadto wtrącającego się w prywatne życie obywateli, konserwatyzmu religijnego i obyczajowego.
Nastoletniemu Bilalowi – Kurdowi z Iraku – udaje się przejść dystans kilku tysięcy kilometrów w drodze do ukochanej w Londynie. Zostaje zatrzymany dopiero w Calais w ośrodku dla uchodźców. Na przeszkodzie ma już „tylko” kanał La Manche. I decyduje się go przepłynąć. Oznacza to dziesięć godzin w lodowatej wodzie, zmienne prądy i konieczność omijania ogromnych tankowców. By zwiększyć swoje szanse, Bilal wykupuje lekcje doszkalające na miejscowym basenie. Trenujący go Simon stopniowo angażuje się w sprawy chłopca. I przekonuje, że nasze życie zależy od tego, gdzie się urodziliśmy.