Premier Jean-Max Bellerive boi się, że są oni porywani nie tylko w celach adopcyjnych. „Istnieje handel organami dla dzieci i innych osób, bo jest na nie zapotrzebowanie – mówił amerykańskiej telewizji CNN. To jeden z największych problemów, jakim musimy stawić czoło” – przyznał szef rządu kraju, który zamienił się w jednej chwili w rumowisko i cmentarz dla 170 tysięcy ofiar.
Premier zapewnia, że rząd robi, co może, by powstrzymać ten proceder. Stara się sprawdzać, czy osoby za granicą, do których lecą dzieci opuszczające Haiti, dopełniły formalności adopcyjnych. Jednak w chaosie, jaki zapanował po kataklizmie, kraj opuściły dzieci, które być może wcale nie są sierotami, nie mówiąc o tym, że nie zebrano wymaganych informacji o ich nowych opiekunach.
Z sąsiadującej z Haiti Dominikany napływają niepokojące wieści o dzieciach przewożonych drogą lądową do Santiago de los Caballeros i innych miast. Trudno się łudzić, że wywożącym je ludziom przyświeca szlachetny cel. Można się raczej obawiać, że w masowo odwiedzanej przez turystów Dominikanie będą zmuszane do zaspokajania erotycznych fantazji zamożnych zboczeńców. W najlepszym razie czeka je los małych niewolników, którymi wiele z nich było także w swoim własnym kraju, przed apokalipsą z 12 stycznia.
Na Haiti nazywa się je restaveks (od francuskiego reste avec – zostań z). Biedni Haitańczycy, którzy nie są w stanie wyżywić wszystkich swych dzieci, nie mówiąc o zapewnieniu im edukacji, oddawali je (głównie dziewczynki) na służbę do Port-au-Prince, skuszeni obietnicą, że dziecko pójdzie do szkoły i nauczy się zawodu.
Tam zamiast książek i zeszytów dostawało miotłę, wiadro i szczotkę. Od świtu do nocy wykonywało przeróżne prace domowe wśród krzyków i kuksańców nowych opiekunów. Przed kataklizmem takich dzieci było 450 tys. Po – będzie ich więcej, bo wiele rodzin straciło całe mienie. Wielkim zagrożeniem dla dziewczynek są grasujący po stolicy bandyci. Namioty słabo chronią przed gwałtem. W dniu, kiedy zatrzęsła się ziemia, z centralnego więzienia uciekło 7000 przestępców. Trudno będzie ich wyłapać, bo haitańska policja też bardzo ucierpiała. W rejonie Port-au-Prince z 6000 policjantów po trzęsieniu do pracy zgłosiło się niespełna 3500. 70 zginęło, 400 jest rannych, 500 uznano za zaginionych.