Rodzice Marcina Rzedzickiego z Warszawy znaleźli się w Chile kilkanaście godzin przed trzęsieniem ziemi. – Granicę z Argentyną przekroczyli o godzinie 13, a wstrząsy pojawiły się o trzeciej w nocy – mówi „Rz”. Rodzice podróżują w ośmioosobowej rodzinnej grupie. Na feralną noc zatrzymali się na kempingu blisko plaży. Nocowali w kamperze.
– Obudzili się w nocy, bo strasznie rzucało samochodem. Myśleli, że to sprawka jakichś ludzi lub silny wiatr. Wujek próbował zaciągnąć hamulec ręczny, ale nie mógł złapać rączki, tak wszystko latało – opowiada Marcin Rzedzicki. Gdy wyszli na zewnątrz, od razu zapadli się w ziemię, tak była miękka. Jedna z uczestniczek grupy powiedziała, że była jak budyń.
Z rodzicami skontaktował się w sobotę przez Skype’a, bo w całym kraju nie działały telefony komórkowe ani stacjonarne.
– Rodzice pojechali w kierunku Santiago. Uciekali w górę, mama była mocno zdenerwowana. Najbardziej uderzyło ich to, że wszędzie było pusto. Żadnych ludzi, żadnych samochodów. Wszyscy już uciekli – opowiada. W Santiago znaleźli kawiarenkę internetową i skontaktowali się z synem.
Dzisiaj ruszyli w dalszą drogę, w głąb Ameryki Południowej. MSZ informuje, że wśród ofiar trzęsienia ziemi w Chile nie ma obywateli polskich. Początkowo trudno było to ustalić z powodu braku łączności z naszą ambasadą w Santiago. Jak informowała polska placówka na swojej stronie internetowej, komunikacja międzynarodowa była niemożliwa.