Pogrzeby kilkudziesięciu osób zabitych przez służby bezpieczeństwa w mieście Dara na południowym zachodzie Syrii przerodziły się w piątek w wielkie antyrządowe manifestacje. Policja i wojsko ponownie użyły broni. Z centrum miasta dobiegały odgłosy kanonady.
Walki wybuchły kilka dni temu, gdy tajna policja aresztowała grupę uczniów za wypisywanie na murach antyrządowych haseł. Opozycja ogłosiła piątek „dniem godności" i wezwała do protestów w całym kraju. Około 200 demonstrantów wyszło w piątek na ulice Damaszku, krzycząc: „Jesteśmy z wami, mieszkańcy Dary". Demonstracje wybuchły też w mieście Tel, na północ od syryjskiej stolicy. A także w Hamie, która stała się symbolem brutalności reżimu.
W marcu 1982 roku władze utopiły tam we krwi rebelię islamistów. Gdy zwalczające świecki reżim Bractwo Muzułmańskie przejęło kontrolę nad Hamą, prezydent Hafez Assad rozkazał armii rozprawić się z buntownikami. W ciągu trwającego dwa tygodnie oblężenia zabito kilkanaście tysięcy ludzi. Potem wyłapywano i mordowano sympatyków rewolty. W sumie mogło zginąć nawet 40 tysięcy osób. Wielu ekspertów obawia się, że syn poprzedniego prezydenta Baszir Assad, który przejął władzę w 2000 roku, również jest gotów na krwawą konfrontację z opozycją.
Rządzący od czasu puczu w 1963 roku reżim opiera się na rozbudowanej tajnej policji i lojalnej armii. Za jakąkolwiek krytykę prezydenta grozi w najlepszym razie więzienie.