No tak. Patrzyłem na wannę, w której kąpałem się jeszcze jako szczeniak. Mama, jak to mama, robiła zrazy, tata czekał z cytrynówką własnej roboty, a ja... Nie byłem w klubie, w garderobie, nie byłem zmęczony, a jednak ciągnęło mnie do kreski. "Stary – zagadałem do siebie – niedobrze". Wróciłem do Warszawy, gdzie miałem zaproszenie na koncert i party z Aerosmith. Czyli znowu Babilon. Potem jakieś chlanie w Ground Zero. Czułem się zdołowany. Poszedłem z dziećmi na spacer, na Agrykolę. Pomyślałem: oto są niewinne dzieciaki, ptaszki śpiewają. Jestem ojcem. Po co mi to wszystko? Koks, który miałem w kieszeniach, powyrzucałem. Zaproszenie na koncert i party oddałem napotkanej dziewczynie. Wiem, że to ładna historia do prasy. Ładnie się ją opowiada. Ale temperamentu ćpuna nigdy nie miałem. Zawsze mnie bardziej alkohol spidował. Narkotyki były próbą odreagowania siermiężności PRL. Przyszedł do nas wielki świat. Wielu chciało go spróbować. Latka lecą, nie jestem aniołem, ale zrozumiałem, że do wszystkiego potrzebny jest dystans. Ludziom zdarzają się słabsze dni, muzykom słabsze płyty. Lepiej spojrzeć prawdzie w oczy. A nie udawać. Pakować się spidem.
Zabawne, że szukałeś prawdy o naszej rzeczywistości nawet na kasetach discopolowej grupy Fanatic, które kupowałeś z Pawłem Duninem-Wąsowiczem, w czasach gdy dla środowiska to była wiocha.
T. Love pojechało nawet na festiwal w Opolu, który organizował nasz ówczesny wydawca zajmujący się disco polo. Nie naciskał na nas – sam chciałem przyjrzeć się zjawisku z bliska. Ale jadąc do Opola, zrezygnowaliśmy z Jarocina i wtedy zapachniało Ku- Klux-Klanem. W gazetce jarocińskiej napisano "Nie dla T. Love". Pomyślałem: jacy wszyscy są zakłamani. Przecież nie zmieniłem swojej muzyki. Niestety, w Polsce trzeba mieć szyld OK, być w tym samym towarzystwie albo partii o konkretnie sformatowanych poglądach. Gdzieś być wolno, a gdzie indziej nie. Zazdroszczę wszystkim tym, którzy wszystko wiedzą na pewno. Dla mnie świat jest bardziej złożony. Lepiej nie oceniać innych pochopnie.
Jako pierwsza polska gwiazda ujawniasz swoje zarobki – 850 tysięcy złotych w 2010 r., w tym pół miliona tantiem.
Podoba mi się w Skandynawii. Ludzie z ABBY, megamilionerzy, nie obnoszą się ze swoim bogactwem. W Polsce przegina się w drugą stronę. W naszym środowisku też króluje soap opera, tyle że pod tytułem "Zabrałem ukochaną na Bali", ale gdy się rozmawia o konkretach, zapada milczenie. W powszechnym odbiorze życie artystów kojarzy się głównie z kuglarstwem, chlaniem i dymaniem. A my ciężko pracujemy. Dlatego staram się tłumaczyć, że muzyka, poza tym, że jest moją pasją, to także niełatwa pracą, za którą należy się zapłata. Z kasą różnie bywało. W latach 80. zdobyłem kredyt u publiczności, ale nie zarabiałem. Chcąc się utrzymać, kupiłem magnetowid, żeby sprzedać go w ZSRR. Nie udało się, zadłużyłem się na 400 dolarów i kiedy się ożeniłem, było w drodze dziecko, musiałem jechać do Londynu pracować na zmywaku.