"Rzeczpospolita" ma 100 lat
Mimo konsekwencji 11 września 2001 r. [zamachu na World Trade Center – przyp. red.] i tarć między Stanami Zjednoczonymi a Europą jest coś, co obie strony powinny zrobić, bo stoi przed nami to samo wyzwanie. Musimy przyjąć do wiadomości, że militarna potęga Ameryki ma swoje granice. Nie w sensie fizycznym, bo Ameryka jest dziś jedynym państwem, które może z powodzeniem prowadzić operacje militarne w dowolnym miejscu świata. Są granice tego, co Ameryka może robić na rzecz stabilizacji świata. Możemy to osiągnąć tylko razem z Europejczykami. Ameryka i Europa muszą uświadomić sobie - choć może w nieco inny sposób - że są też granice europejskiej potęgi.
Niepotrzebne obawy
Ameryka nie powinna się obawiać Europy, bo nie ulega wątpliwości, że jeszcze przez jakiś czas Europa nie będzie polityczno-militarnym supermocarstwem. Europa nie będzie ani przeciwwagą, ani militarnym rywalem. Nie powinniśmy się więc paplać o „starej" i „nowej" Europie, żeby ją wewnętrznie poróżnić. Europa będzie tylko częściowo mocarstwem globalnym, ale szalenie ważnym, zwłaszcza w sensie gospodarczo-finansowym oraz jako źródło wpływów w procesie kształtowania polityki.
Wydaje mi się, że Europejczycy zdają sobie sprawę ze swych ograniczonych możliwości. To, że nie zamierzają robić czegokolwiek, aby przekształcić Europę w polityczno-militarne supermocarstwo, wynika z prostej przyczyny: taka potęga nie spada z nieba jak manna, wymaga bowiem ogromnych wysiłków i nakładów finansowych, a żadne europejskie państwo nie zapłaci tyle, by Europa stała się rzeczywistym globalnym mocarstwem militarnym. To zresztą czyni współpracę transatlantycką jeszcze bardziej ważną i bardziej możliwą.
Trzy wyzwania
Pozwolę sobie zdefiniować stojące przed nami wspólne zadania i wyzwania. Po pierwsze więc, musimy współpracować na Bliskim Wschodzie. Nie wydaje mi się bowiem, żeby Ameryka była w stanie samodzielnie rozwiązać ten problem. Trzeba to zrobić wszechstronnie, co oznacza, że powinniśmy uczynić wszystko, aby odbudować i ustabilizować Irak. Musimy też popychać inne kraje arabskie w stronę większego realizmu i stopniowej zmiany.
Musimy posunąć naprzód izraelsko-palestyński proces pokojowy, używając naszych wpływów wobec obu stron. Bo tak jak jednej można zarzucić ekstremizm, to drugiej nieprzejednanie. Trzeba naciskać na obie strony, żeby szły na niezbędne ustępstwa, gdyż w przeciwnym razie nigdy ich nie uczynią symetrycznie w tym samym czasie. Jest to podstawowa lekcja wypływająca z naszych doświadczeń na Bliskim Wschodzie. Nie możemy bowiem kontynuować procesu pokojowego jedynie przez potępianie jednej strony bez jednoczesnego nalegania na drugą, by w sposób namacalny, a nie tylko symboliczny, poradziła sobie z własnymi ekstremistami. [...]