Leszek Miller próbuje nadać nową dynamikę słabnącemu Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Aby odzyskać twardy elektorat lewicy, przygotował ustawę likwidującą IPN.
Sojusz proponuje w niej, by 30 czerwca tego roku został zlikwidowany Instytut Pamięci Narodowej. W tym samym dniu przestałyby obowiązywać oświadczenia lustracyjne o tajnej współpracy ze służbami specjalnymi PRL. Wszczęte, ale niezakończone postępowania lustracyjne byłyby umorzone z dniem wejścia w życie ustawy. Dokumenty zgromadzone przez IPN trafiłyby do Archiwów Państwowych. Ściganiem przestępstw popełnionych w okresie PRL przez funkcjonariuszy państwa komunistycznego i Służby Bezpieczeństwa miałaby się zająć prokuratura, a za działalność edukacyjną, którą prowadzi dziś IPN, odpowiadałby minister kultury i dziedzictwa narodowego.
"W wolnej Polsce, 20 lat po obaleniu komunizmu i końcu PRL nie ma miejsca na instytucję taką jak IPN" - napisali wnioskodawcy w uzasadnieniu, dając do zrozumienia, że Instytut jest upolityczniony i zdominowany przez jedną opcję polityczną.
W Sejmie projekt raczej nie ma szans powodzenia. Z całą pewnością nie poparłyby go PiS i Solidarna Polska, a w PO są co najwyżej pojedyncze osoby, które byłyby skłonne podnieść rękę za likwidacją IPN. Należy do nich Jerzy Borowczak, gdański poseł PO, współpracownik Lecha Wałęsy, który ma na pieńku z Instytutem. Borowczak protestował przeciwko publikacjom IPN zarzucającym byłemu liderowi "Solidarności" współpracę z SB w latach 70.
- IPN jest niepotrzebny. Publikuje gnioty, których nikt nie czyta. Szkoda 120 mln zł, które co roku wydajemy na jego utrzymanie - mówi Borowczak.