Ale nasze władze nie interesują się chyba postulatami społecznymi...
Kiedy obywatele wnoszą do Sejmu projekt ustawy, dzieje się tak nie bez przyczyny. Oznacza to, że parlamentarzyści czy partie polityczne nie dostrzegają istotnych problemów społecznych. Skoro więc władza nie dostrzega tych potrzeb, to przynajmniej powinna się pochylać nad tego typu inicjatywami, gdy obywatele bezpośrednio do niej o to występują.
Zdarza się, że mamy kilkaset tysięcy podpisów pod projektem obywatelskim, a parlament przechodzi nad tym do porządku dziennego...
To jest właśnie problem alienacji władzy, władzy funkcjonującej de facto samej dla siebie, w oderwaniu od życiowych problemów Polaków. Pytanie, czy – jak chociażby w Szwajcarii – projekty ustaw pochodzące od społeczeństwa nie powinny być przedstawiane suwerenowi do akceptowania. Trochę kuriozalna jest bowiem sytuacja, gdy obywatele zbierają ponad pół miliona podpisów, przedstawiają Sejmowi wniosek referendalny, a Sejm ten wniosek odrzuca i stwierdza, że żadnego referendum nie będzie. W ten sposób organ przedstawicielski stawia się ponad narodem, w imieniu i na rzecz którego ma podejmować decyzje polityczne. Okazuje się, że suweren suwerenem, ale większość rządowa i tak wie lepiej, czego narodowi potrzeba.
Czy projekty pochodzące z inicjatywy obywatelskiej nie są czasem bublami?
Kiedy marszałek Sejmu nadaje projektowi ustawy bieg, to stwierdza, że jest on prawidłowo skonstruowany, że w obecnej formie i brzmieniu mógłby stać się prawem obowiązującym. Gdyby dany projekt był wadliwy konstrukcyjnie czy nie zawierał rzetelnej oceny skutków regulacji, to właśnie na poziomie działalności marszałka Sejmu powinien zostać zwrócony wnioskodawcy. Skoro zaś marszałek nadał projektowi ustawy bieg, to tym samym stwierdził, że projektodawca wypełnił wszystkie wymagania i jest kwestią decyzji politycznej Sejmu, jak ustosunkować się do projektu ustawy. W tym momencie pojawia się wątek kultury politycznej.