Jak pan ocenia incydent, do którego doszło w czasie Marszu Niepodległości przed Ambasadą Federacji Rosyjskiej?
Andrzej Mroczek:
Spalenie posterunku policjanta z wydziału zabezpieczenia placówek dyplomatycznych i obrzucenie ambasady środkami pirotechnicznymi może stanowić poważne naruszenie prawa międzynarodowego i mieć znamiona incydentu o charakterze ataku terrorystycznego na suwerenne terytorium Federacji Rosyjskiej. Bo taki status ma teren ambasady.
Czy można było uniknąć tego incydentu?
Uważam, że tak. Winę ponosi tu przede wszystkim urząd miasta, który zgodził się na wytyczenie trasy marszu obok tej ambasady. Jej teren jest dość duży, więc trudno go ominąć, ale można było wytyczyć trasę innymi ulicami. Można było to też przewidzieć, bo do incydentów na mniejszą skalę dochodziło już w poprzednich latach. Ponadto marsz minął znajdujący się tuż obok hotel, w którym zostali zakwaterowani uczestnicy odbywającej się właśnie w Warszawie konferencji klimatycznej. Nie przeprowadzono więc właściwej analizy ryzyka w kontekście obu tych obiektów na trasie marszu.