Wygrana kandydata PiS w elekcji prezydenckiej była możliwa tylko dlatego, że prezes tej partii postępował przez cały czas tak, jakby celowo się ograniczył i uważnie wsłuchał w to, co od wielu lat podpowiadali ci, których potem za te rady wyrzucał ze swej formacji.
Pokora prezesa
Po pierwsze, zgodził się na to, by to nie on, ale ktoś inny, posiadający mniejszy elektorat negatywny, reprezentował PiS w tych wyborach. Po drugie, bardzo dawkował swoją obecność w mediach i nie zamęczał wyborców swoimi „słusznymi poglądami na wszystko". Po trzecie, schował głęboko na partyjnym zapleczu Antoniego Macierewicza i retorykę smoleńską. Po czwarte, zaufał doradcom i osobom znającym lepiej niż on współczesne media.
Wygrana Andrzeja Dudy jest więc, co oczywiste, osobistym sukcesem, ale także wygraną Jarosława Kaczyńskiego. Wygraną z samym sobą. Prezes PiS się samoograniczył, powściągnął swój publicystyczny temperament, zaufał ludziom ze swego otoczenia i pozwolił im na odrobinę niezależności. Wiedząc o tym, jak on i jego towarzysze z zakonu PC są odbierani w elektoracie, postawił na nowe twarze i na nowy sposób komunikowania się ze społeczeństwem. Duda pokonał Komorowskiego, bo wcześniej Kaczyński pokonał...Kaczyńskiego.
Prezes PiS zrobił dokładnie to, co wielu polityków jego partii doradzało mu już przed laty. Autor tych słów był wśród nich. Zażartowałem nawet niedawno na Twitterze, że chyba mój list do Kaczyńskiego, za który zostałem usunięty z delegacji PiS w Parlamencie Europejskim, dopiero teraz do niego dotarł.
Ale w tym żarcie była odrobina prawdy – obecnie prezes PiS robi dokładnie to, co ja i wielu mi podobnych doradzaliśmy mu w 2010 roku. Po pięciu latach Kaczyński postępuje tak, jak wówczas mu sugerowaliśmy. I dlatego wygrywa.