Wraz ze zwiększaniem liczby nalotów w Syrii i starań o wejście do koalicji zachodnich państw przeciw islamistom, Moskwa stara się, by ukraiński problem zniknął sprzed oczu dyplomatów. Ale sytuacja cały czas pozostaje tam niepewna. Na linii frontu w Donbasie separatyści bez przerwy ostrzeliwują Ukraińców, a ci z kolei próbują blokować Krym.
– Kreml usiłuje stworzyć wrażenie, że z Ukrainą już wszystko w porządku (czyli proces pokojowy postępuje – red.) i nie ma powodów do politycznych zadrażnień z Zachodem – sądzi niezależny rosyjski ekspert wojskowy Aleksander Golc.
Drogie zwycięstwo
W czasie niedawnego szczytu G20 w Turcji Władimir Putin ogłosił, że zgadza się na restrukturyzację ukraińskiego długu 3 mld dolarów. – Miał to być symbol gotowości Putina do złagodzenia swego stanowiska [wobec Kijowa] – uważa rosyjski politolog i socjolog Dmitrij Orieszkin. Zachód jednak już zapowiedział przedłużenie sankcji wobec Moskwy, tym razem domagając się od niej nie tylko wypełnienia mińskich porozumień w sprawie Donbasu, ale i współpracy w Syrii – wyraźnie nie dowierzając zapewnieniom rosyjskiego prezydenta.
Mimo to wszyscy zaczynają się przyzwyczajać, że wraz z zaangażowaniem w Syrii Rosja porzuciła myśl o zbrojnym podboju Ukrainy, zamieniając go na próby politycznego podporządkowania. – Niczego nie można wykluczyć, ale analizując możliwości Rosji, nie starczy jej zasobów na prowadzenie wojen na dwóch frontach naraz. Doba operacji w Syrii obecnie kosztuje Moskwę około 5 milionów dolarów – sądzi Orieszkin.
Liczba incydentów w Donbasie rośnie jednak z dnia na dzień. Jednocześnie Ukraińcy nie pozostają dłużni – w ciągu dwóch dni w trzech zamachach bombowych zniszczono trzy linie przesyłające energię elektryczną na Krym. Rosyjskie media zaczęły pisać o „ciemnościach zapadających na półwyspie", który produkuje jedynie około jednej czwartej potrzebnej energii.