Izraelski MSZ ogłosił na polecenie premiera Beniamina Netanjahu sprawującego równocześnie funkcje szefa dyplomacji, że zawiesza wszelkie kontakty z Unią Europejską w sprawie bliskowschodnich negocjacji pokojowych.

Ma to być wyraz największego oburzenia po niedawnej decyzji UE o specjalnym znakowaniu produktów importowanych z Izraela do Europy wytwarzanych w osiedlach izraelskich na ziemiach okupowanych. Zgodnie z dyrektywą UE nie mogą one nosić nalepek „Made in Israel". Obóz premiera Netanjahu traktuje tej dyrektywę jako wyraz dyskryminacji i antysemityzmu. Bo dlaczego Izrael ma być traktowany inaczej niż Turcja okupująca Cypr Północny, od której nie wymaga się żadnych specjalnych oznaczeń produktów eksportowanych do Unii. Podobnie z Marokiem, który okupuje Saharę Zachodnią, czy nawet z Indiami, które są w posiadaniu części Kaszmiru.

– Sprawa oznakowania produktów wywołała wielkie poruszenie w Izraelu, gdyż postrzegana była przez obóz prawicowy jako bojkot towarów izraelskich – tłumaczy „Rz" Avi Scharf , szef „Haaretz Online". Jego zdaniem decyzja o zamrożeniu przez Izrael kontaktów z UE w sprawie procesu pokojowego jest obliczona na użytek polityki wewnętrznej, o czym świadczy termin jej ogłoszenia, tuż przed wyjazdem Netanjahu do Paryża na szczyt klimatyczny, gdzie miał umówione nieformalne spotkania z przywódcami państw UE.

Co ciekawe, decyzja nie ma praktycznie żadnego znaczenia, gdyż żadne negocjacje pokojowe się nie toczą. Trwa bunt Palestyńczyków, który przekształcić się może w trzecią intifadę, czyli powstanie palestyńskie. Od początku października tego roku zginęło już 17 Izraelczyków i 101 Palestyńczyków. Do zaprzestania przemocy i rozpoczęcia rozmów namawiał kilka dni temu osobiście obie strony amerykański sekretarz stanu John Kerry. Bez rezultatu. Bezskuteczne okazały się też wielomiesięczne wysiłki administracji Obamy zmierzające do rozpoczęcia dialogu palestyńsko-izraelskiego. UE ma tu niewiele do powiedzenia.