W polityce zagranicznej trzeba być maksymalnie niezależnym, byle tylko pompowanie własnej podmiotowości nie kolidowało z bezpieczeństwem państwa. W dłuższej perspektywie kryzys niemieckiego przywództwa w Unii jest niekorzystny dla Polski.
Prasa niemiecka nie ustaje w krytyce kanclerz Angeli Merkel za antagonizowanie państw UE. Rzeczywiście, po raz pierwszy tak szeroki front mówi Berlinowi: nie. I nie chodzi tylko o Polskę, Czechy, Słowację, Węgry i innych wschodnich beniaminków, ale także Austrię oraz Francję. Równocześnie niemiecki pomysł na Unię jest odrzucany przez Wielką Brytanię.
Czasy kryzysu zadłużeniowego południa Europy, kiedy Berlin narzucił preferowane przez siebie rozwiązanie ponad głowami formalnych organów UE, minęły bezpowrotnie. Obecna zapaść jest dużo poważniejsza niż rozdarcie wokół kwot migrantów.
Sypie się struktura Unii, szczególnie jej model zarządzania. Państwa kontestujące politykę Berlina nie tworzą prawdziwej koalicji, każdy broni się sam przed migrantami, a Wielka Brytania chce zreformowania Unii, mając na uwadze wyłącznie własny interes narodowy.
Osłabienie Unii z korzyścią dla wrogów
UE trzeszczy w szwach, Niemcy nie znajdują już posłuchu, oprócz planu brytyjskiego nie ma żadnej wizji przekształceń UE, które mogłyby ją naprawić, w coraz większym stopniu „każdy sobie rzepkę skrobie". Wydaje się, że to całkiem niezłe pole gry dla wzmocnienia roli państw narodowych, czyli rzeczy generalnie pożądanej, przynajmniej w Polsce.