Wybuchy wielu ładunków w czasie zbliżania do ziemi byłyby zarejestrowane w czarnych skrzynkach jako zdarzenia fizyczne: przerwanie ciągłości przynajmniej części instalacji hydraulicznej i elektrycznej. Po drugie zaś zauważyłaby je natychmiast załoga. Byłaby o tym naturalnie mowa w kokpicie i zareagowano by odpowiednio. Nic takiego nie miało miejsca. Również badania wraku przez ekspertów przeczą hipotezie jakichkolwiek wybuchów.
Kazimierz Nowaczyk powiedział: są ludzie, którzy nie tylko słyszeli, nie tylko że widzieli, ale poczuli podmuch. Pilot Jaka Artur Wosztyl twierdzi, że czuł falę uderzeniową i słyszał detonację.
Pan Nowaczyk myli efekt deflagracji, czyli szybkiego spalenia niewielkiej części paliwa lotniczego szacunkowo 150 litrów, które zaszło w kolizji samolotu z ziemią, z eksplozją mieszanki paliwowej, której nie było. Po eksplozji, oprócz innych efektów, o których mówiliśmy powyżej, doszłoby także najpewniej do kompletnego spalenia wielu ton paliwa lotniczego.
Czy można prowadzić rzetelne prace na wirtualnym modelu wraku? Przedstawiciele komisji nie byli w Smoleńsku, a o przedstawicielach komisji Millera mówią, że robili sobie w Smoleńsku zdjęcia pamiątkowe.
Podkomisja Macierewicza nie przedstawiła wirtualnego modelu wraku, ani jego ewentualnego zastosowania. W prezentowanym filmie pojawiały się animacje ilustrujące położenie wybranych odłamków na modelu samolotu. Nie jest jasne, czy budowany model ma służyć do katalogowania szczątków, czy do dynamicznej symulacji procesu rozpadu samolotu w zderzeniu z rzadkim lasem. To drugie nie ma szans na powodzenie. Między innymi, nieznane są położenia i charakterystyki nieistniejących już większych drzew napotykanych przez samolot w ostatniej sekundzie lotu. Ogólnie, można badać katastrofę na różne sposoby, pod warunkiem zachowania fachowości i uczciwości.