Prawda jest najbardziej śmieszna

Z Janem Pietrzakiem rozmawia Tomasz Zbigniew Zapert

Publikacja: 26.03.2010 18:20

Prawda jest najbardziej śmieszna

Foto: Fotorzepa, Sławomir Mielnik

Red

Do tytułu pańskiej książki „Jak obaliłem komunę” przyznaje się coraz więcej osób. Przed kilkoma miesiącami przetoczył się nawet przez kraj publiczny dyskurs, który jednak nie wyjaśnił jednoznacznie, kto, kiedy i w największym stopni się do tego przyczynił...

Jan Pietrzak:

Moja książka jest w jakimś stopniu odpowiedzią na tę debatę. Powodem jej napisania były akta, które po kilkuletnich staraniach otrzymałem od Instytutu Pamięci Narodowej, dające jakąś wiedzę, co za moimi plecami działo się w czasach PRL. W obfitej dokumentacji odnalazłem wiele ciekawych recenzji, pisanych przez esbeków i inwigilujących mnie tajnych współpracowników SB, wyraźnie podkreślających, że istotę mojej działalności stanowi dogłębna krytyka ustroju. Chciałem w książce pokazać nasze uzależnienie od cenzury i przypomnieć, jak gnębiono kabaret Pod Egidą za to, że „polemizuje z Marksem”, „godzi w Związek Radziecki”, „nie podoba mu się linia partii”. Mam więc stosowną podkładkę, iż ja również w jakimś stopniu przyczyniłem się do upadku komuny.

Co pan czuł, dowiadując się o delatorskiej działalności Stanisława Zaczyka, Tadeusza Borowskiego, Rocha Siemianowskiego et consortes...

Przede wszystkim przykrość, chociaż z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że znajdowałem się w kręgu zainteresowania Służby Bezpieczeństwa. Niemniej nazwiska niektórych donosicieli mnie zaskoczyły. Bo – na przykład – Stasia Zaczyka, występującego w jednym programie „Pod Egidą”, zapamiętałem jako bardzo miłego kolegę i świetnego aktora. Tadeusza Borowskiego znam bardzo słabo, choć regularnie bywał na naszych występach. W otrzymanych aktach znalazłem kryptonimy wielu TW donoszących na mnie. Nie wszystkie zostały rozszyfrowane. Ustalenie personaliów to długotrwała procedura, ale pochodzę z długowiecznej rodziny, toteż mam nadzieję doczekać ustalenia tożsamości kolejnych TW infiltrujących mój kabaret. Mam oczywiście własne podejrzenia i bardzo jestem ciekaw, czy się potwierdzą.

Nie byłbym zaskoczony, gdyby pośród nich znalazł się długoletni dziennikarz „Polityki”, ujawniony przed kilkoma laty jako informator służb specjalnych PRL.

Rzeczywiście, jest taki pan, który napisał kilka tekstów do kabaretu pod koniec lat 70. Nasze drogi radykalnie rozeszły się w roku 80., ponieważ ja zachwyciłem się wolnościowym zrywem narodu pod sztandarem „Solidarności” i uznałem, że trzeba robić wszystko, by przyspieszyć demontaż ustroju, a on zdecydował się popierać generała. Między innymi jemu nieodżałowany Jacek Kaczmarski poświęcił „Marsz intelektualistów”, dedykowany tym, którzy inteligencją i doświadczeniem zdecydowali się służyć reżimowi wojskowemu w Polsce.

TW „Marek”, czyli Stanisław Marat, piszący o panu „Mój przyjaciel”, relacjonuje sprawy czysto osobiste...

Znałem go, ale nigdy nie byliśmy w zażyłych kontaktach. Okazał się marnym człowiekiem. Relacjonował, że źle układa się moje małżeństwo – o czy nie miał najmniejszego pojęcia – że utrzymuję kontakt z rodziną w Kanadzie, piję wódkę, otaczam się prostytutkami (sic!), co mnie naprawdę rozbawiło. Jak widać inwigilowano mnie także poza estradą, zbierano informacje na każdy temat, byle tylko uprzykrzyć życie, zatrzymać paszport, znaleźć pretekst do wyrzucenia z kolejnych lokali – przystanków na szlaku „Egidy”, wyrugować z mediów...

„Taka Włoszka jak Bardini, Józefina Pellegrini” – jak nazywano w środowisku tę artystka-chiromantkę występującą w kontaktach SB pod ksywą „Zadra” – także okazała się zjadliwą recenzentką.

W 1976 roku pisała: „wykonawcy są ubrani zupełnie prywatnie, z całkowitą dezynwolturą i brakiem kokieterii, a z uwagi na panujące upały panowie występują bez marynarek i krawatów”, „jest bardzo ciasno i duszno, obsługa widać nastawiona tylko na zamawianie alkoholu”, a „ciągłe wytykanie bolesnych stron naszego położenia ustrojowego, bezcelowe naigrywania się z naszej sytuacji gospodarczej i społecznej są łatwym żerem do śmiechu dla publiczności, ale nie daj Boże”. Zastanawia mnie, czy dzieliła się też z SB informacjami uzyskiwanymi od swych klientek podczas porad wróżbiarskich… Ale przy okazji zwracam uwagę, że meldunki agentów trzeba czytać krytycznie. Jest w nich wiele bzdur i nieścisłości.

TW „Hera” donosiła o wybryku Jana Himlisbacha w Stodole.

W 1975 roku zorganizowałem tam mocno improwizowane, siódme urodziny kabaretu, przewidując – jak pokazało życie słusznie – iż niebawem otrzymam zakaz występów. Himilsbach w pewnej chwili znalazł się na estradzie i nie chciał jej opuścić. Krzyczał, że zejdzie ze sceny, jak Gierka zdejmą ze sceny, co w tym momencie, przyznajmy, było trudne do realizacji. W końcu razem z Jonaszem Koftą udało się Janka sprowadzić na widownię, kierując jego uwagą na siedzącego tam Józefa Cyrankiewicza. Ruszył ku niemu z okrzykiem „Nakopać łysemu!”, ale w porę został obezwładniony przez Irka Iredyńskiego.

Zamierza pan zdemaskowanym TW podawać rękę?

Raczej się nie widujemy… Nie oczekuję przyzwoitości od takich ludzi… Jak uczy doświadczenie szansę na przeprosiny za nikczemność są raczej niewielkie, bo nawet ci, którym udowodniono współpracę z SB, zazwyczaj idą w zaparte, chowają głowę w piasek, albo twierdzą, że wprawdzie donosili, lecz nikogo nie skrzywdzili.

Ma pan nadzieję, że po lekturze książki hałaśliwie hasło: dość już rozliczeń, wybierzmy przyszłość, traci rację bytu...

Niestety, wciąż istnieją w Polsce potężne siły przeciwne lustracji i dekomunizacji, chroniące szubrawców i nadające ton w mediach. Tymczasem na jednym ludzkim losie można prześledzić, ile świństw zrobiono, a to przecież jest zaledwie wierzchołek góry lodowej. Naturalnie, nie wszystkie przewiny kapusiów należy wkładać do jednego worka, każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie – ktoś coś bąknął z głupoty, ktoś inny był szantażowany – ale najczęstsze są przypadki donoszenia z premedytacją, ze złą wolą, żeby zniszczyć, żeby zaszkodzić … Ale, prawdę mówiąc, nie ma we mnie silnej złości, jest tylko potrzeba ujawnienia prawdy.

Nie należy pan do miłośników Okrągłego Stołu...

Myli się pan. Doceniam epizodyczną rolę tego mebla w ówczesnym momencie, ale kurczowe trzymanie się jego ustaleń już po wyborach czerwcowych było niewątpliwie poważnym błędem politycznym.

Dzięki „grubej kresce” wielu kapusiom nie spadł włos z głowy i mają się dziś znacznie lepiej od niejednego opozycjonisty.

Dlatego tak bardzo ważne jest upublicznienie zasobów Instytutu Pamięci Narodowej. Jestem dumny z tego, że jako jedna dziesięciomilionowa część "Solidarności" zrobiłem coś dobrego dla Polski. Nie ukrywam satysfakcji, że moja pieśń „Żeby Polska była Polską” swego czasu pełniła rolę hymnu "Solidarności". Zdumiewają mnie dziś zarzuty o szerzeniu nacjonalizmu czy nawet szowinizmu. To typowa ubecka czarna propaganda!

Dlaczego Polakom tak się strywializowało poczucie humoru, czego dowodem popularność kabaretów konduity Moralnego Niepokoju, których repertuar zdominowały żarty – że tak powiem – fizjologiczne?

Wystrzegam się oceniania innych kabaretów. Jest wolność – niech żartują z czego chcą. Natomiast trudno nie widzieć tendencji popieranych przez media. Są pewne style, maniery, konwencje wciskane nieustannie i natrętnie, i są programy spychane do kąta. Kabaret satyryczny na długie lata zniknął z ekranu, zastąpiono go rozrywką ludyczną, głównie sitcomami pokroju "Kiepskich". Satyra obywatelska została z telewizji relegowana. Zapewne dlatego, że we władzach stacji telewizyjnych wolnej Polski zasiadali – w różnych okresach w rozmaitym natężeniu – uwłaszczeni esbecy i byli donosiciele. Jeżeli pan pozwoli, wolałbym się jednak nie zajmować kabaretową teraźniejszością. To temat na odrębną rozmowę…

No tak, pana książka kończy się na roku 1989.

Właśnie. Jest w gruncie rzeczy zbiorem tekstów z lat 70. i 80. ubiegłego wieku, a jej oryginalność polega na zderzeniu satyrycznej materii z poczynaniami Służby Bezpieczeństwa. Dwie sprawy obiektowe: „Tercet” i „Kabaret” prowadzone przez kilkanaście lat, przez kilkudziesięciu funkcjonariuszy i agentów, pokazują, jaką siłę stanowi polskie poczucie humoru. Jak potężna komunistyczna władza dysponująca atomami, dywizjami, ogromnym aparatem administracji i kontroli obawiała się niezależnej myśli, ironii, dowcipu.

Może trochę przesadzę, ale uważam, że w latach rządów Gierka, takie grupy jak Salon Niezależnych, Elita, Tey i moja Egida, miały wielki, niedoceniany obecnie, wpływ na dojrzewające wtedy pokolenie. To pokolenie, które latem 1980 pod sztandarem "Solidarności" zbuntowało się przeciw głupiemu i szkodliwemu ustrojowi. Młodzi ludzie – przegrywający nocami kabaretowe taśmy – uczyli się od nas odwagi i dążenia do wolności… Docieraliśmy do nich znacznie szerzej i szybciej, niż powstający dopiero drugi obieg wydawniczy. Obecnie nie ma przedstawienia, żeby ktoś z widzów nie komplementował mnie słowami „ja to się na panu wychowałem”, chociaż nigdy nie miałem pedagogicznych ambicji. Natomiast zawsze chciałem mówić prawdę, bo ona jest nie tylko najciekawsza, jak powiadał Józef Mackiewicz, ale także najbardziej śmieszna…

 

Do tytułu pańskiej książki „Jak obaliłem komunę” przyznaje się coraz więcej osób. Przed kilkoma miesiącami przetoczył się nawet przez kraj publiczny dyskurs, który jednak nie wyjaśnił jednoznacznie, kto, kiedy i w największym stopni się do tego przyczynił...

Jan Pietrzak:

Pozostało 97% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!