Do tytułu pańskiej książki „Jak obaliłem komunę” przyznaje się coraz więcej osób. Przed kilkoma miesiącami przetoczył się nawet przez kraj publiczny dyskurs, który jednak nie wyjaśnił jednoznacznie, kto, kiedy i w największym stopni się do tego przyczynił...
Jan Pietrzak:
Moja książka jest w jakimś stopniu odpowiedzią na tę debatę. Powodem jej napisania były akta, które po kilkuletnich staraniach otrzymałem od Instytutu Pamięci Narodowej, dające jakąś wiedzę, co za moimi plecami działo się w czasach PRL. W obfitej dokumentacji odnalazłem wiele ciekawych recenzji, pisanych przez esbeków i inwigilujących mnie tajnych współpracowników SB, wyraźnie podkreślających, że istotę mojej działalności stanowi dogłębna krytyka ustroju. Chciałem w książce pokazać nasze uzależnienie od cenzury i przypomnieć, jak gnębiono kabaret Pod Egidą za to, że „polemizuje z Marksem”, „godzi w Związek Radziecki”, „nie podoba mu się linia partii”. Mam więc stosowną podkładkę, iż ja również w jakimś stopniu przyczyniłem się do upadku komuny.
Co pan czuł, dowiadując się o delatorskiej działalności Stanisława Zaczyka, Tadeusza Borowskiego, Rocha Siemianowskiego et consortes...
Przede wszystkim przykrość, chociaż z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że znajdowałem się w kręgu zainteresowania Służby Bezpieczeństwa. Niemniej nazwiska niektórych donosicieli mnie zaskoczyły. Bo – na przykład – Stasia Zaczyka, występującego w jednym programie „Pod Egidą”, zapamiętałem jako bardzo miłego kolegę i świetnego aktora. Tadeusza Borowskiego znam bardzo słabo, choć regularnie bywał na naszych występach. W otrzymanych aktach znalazłem kryptonimy wielu TW donoszących na mnie. Nie wszystkie zostały rozszyfrowane. Ustalenie personaliów to długotrwała procedura, ale pochodzę z długowiecznej rodziny, toteż mam nadzieję doczekać ustalenia tożsamości kolejnych TW infiltrujących mój kabaret. Mam oczywiście własne podejrzenia i bardzo jestem ciekaw, czy się potwierdzą.