Nie paraliżuje mnie kontrakt za dwa miliardy dolarów

O niejasnych transakcjach miejskich spółek, przyszłości Pałacu Kultury oraz wprowadzaniu firm na giełdę mówi „Rz” wiceprezydent Jarosław Kochaniak

Aktualizacja: 14.01.2008 00:53 Publikacja: 14.01.2008 00:50

Nie paraliżuje mnie kontrakt za dwa miliardy dolarów

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Rz: Pracował pan dotychczas w bankach. Na przejściu do samorządu stracił pan finansowo?

Jarosław Kochaniak: Tak. Nie tylko ja. Może różnice płac się zmniejszą, gdy parlament zmieni przepisy, by samorząd mógł przyciągać specjalistów.Ale nie dla wszystkich kwestie finansowe są najistotniejsze. Liczą się konkretne wyzwania. Jestem z Warszawy. Po latach pracy w instytucjach finansowych prezydent przekonała mnie, że przydam się miastu.

Co z poprzedniej pracy pomaga panu teraz w urzędzie?

Doświadczenie we współpracy z inwestorami, finansistami, audytorami i prawnikami. Znam ich sposób myślenia i łatwiej mi poruszać się w tym środowisku. Potrafię po przeczytaniu umowy stwierdzić, czy jest korzystna czy nie. W Londynie brałem udział w transakcjach wartości 2 mld dolarów, więc nie paraliżuje mnie kwota negocjowanego kontraktu. I nie toleruję stwierdzenia: „nie da się”.

Dotychczas jakoś „nie dawało się” sprywatyzować spółek miejskich...

A to konieczność. Miasto jest właścicielem lub współwłaścicielem wielu, których nie powinno utrzymywać. Najpierw chcemy wyzbyć się mniejszościowych udziałów.

Na przykład w zakładach mięsnych Ostrołęka miasto ma 0,01 proc. Czy to nie śmieszne?

Owszem. Możemy je oddać np. za trzy złote. Ale czy nie będziemy wtedy posądzeni o niegospodarność? Po cenie rynkowej trudno znaleźć chętnego na tak niewielki udział. Ale chcemy sprzedawać wszystkie cząstkowe udziały miasta. A z 30 spółek, których miasto jest dziś jedynym właścicielem, docelowo zostanie kilka. Resztę sprywatyzujemy albo przez zbycie udziałów inwestorom branżowym, albo przez giełdę. Ale miejskie pozostaną na pewno nadal metro, tramwaje i autobusy.

Raczej też. Do zakończenia rozbudowy oczyszczalni ścieków Czajka prywatyzacja MPWiK nie będzie możliwa. Byłaby nieracjonalna, bo kosztowna i ryzykowna inwestycja ma wpływ na wycenę spółki.

Dziś sprzedaż akcji tej firmy byłaby rażąco niekorzystna. Problemem jest brak restrukturyzacji. Do końca lutego zarząd SPEC ma przygotować trzyletni plan rozwoju. Od niego uzależniamy decyzję.

Nie ma ryzyka. Ceny reguluje Urząd Regulacji Energetyki.

Chciałbym w tym roku przygotować do prywatyzacji przynajmniej jedno duże przedsiębiorstwo. Ale to, czy któreś z nich będzie gotowe do emisji akcji, zależy od wyników finansowych i stanu prawnego ich nieruchomości. A z tym jest bardzo źle. W poprzedniej kadencji centralizacja decyzji była tak wielka, że prawie wstrzymano inwestycje. Spółki nie mogły się rozwijać, bo każda sprzedaż czy kupno mogły się wiązać z podejrzeniami o korupcję. Więc nie robiono praktycznie nic. Teraz daliśmy spółkom większą swobodę decyzji. I w 2007 roku wyniki się poprawiły. Zyski mają Metro i Tramwaje. MPO w 2006 r. miało ok. 4 mln zł straty, teraz 6 mln zł zysku. Po raz pierwszy od lat zysk osiągnie także MZA.

Zatem spółki, odzyskawszy oddech, zaczną masowo sprzedawać swoje nieruchomości?

Nie. W sprawach majątku decyduje zawsze prezydent. Ale damy zgodę tam, gdzie jest to uzasadnione.

Ile dziś jest wart majątek spółek?

Rynkowa wartość to kilka miliardów złotych. Nie ma analiz wskazujących, które nieruchomości są potrzebne spółkom do ich działalności. Atrakcyjne działki nie mają uregulowanego stanu prawnego m.in. w Przedsiębiorstwie Robót Elewacyjnych czy Zapleczu

Także w MPO. Ma m.in. duży grunt przy Polu Mokotowskim.

Chcemy przejąć tę działkę, by służyła mieszkańcom na cele rekreacyjne, w zamian za inną nieruchomość dla MPO. Ale chcę podkreślić, że będę przeciwny transakcjom, które uszczuplają majątek spółek. Gdy dzielnica ma ochotę na jakiś grunt, musi za niego zapłacić lub znaleźć zamienny.

Przecież spółki są miejskie. Dlaczego miasto miałoby płacić za coś, co było jego własnością?

Bo prawnie nie są to już grunty miasta. Spółki są osobnymi podmiotami i muszą wypracowywać zysk, a nie działać na swoją szkodę. Negatywnym przykładem takiej transakcji niekorzystnej dla spółki było przejęcie gruntu pod Muzeum Powstania Warszawskiego. Najpierw ratusz proponował, że SPEC dostanie za tę działkę inne, ale rekompensaty nie było. I trzeba było obniżyć kapitał spółki o ok. 40 mln zł.

Atrakcyjne nieruchomości ma też MPT. Po co przedsiębiorstwu np. ośrodki wczasowe na Mazurach?

Analizujemy stan wszystkich działek należących do spółek. Niewykluczone, że jedna z transakcji trafi do prokuratury. Poprzedni zarząd MPT, kierowany przez Andrzeja Gelberga, podpisał wieloletnią umowę dzierżawy ośrodka na Mazurach bez możliwości jej wypowiedzenia. Dzierżawca dostał prawo pierwokupu obiektu. Na to, według mojej wiedzy, władze MPT nie miały zgody ani rady nadzorczej, ani zgromadzenia wspólników. Istnieje więc podejrzenie popełnienia przestępstwa.

Przedsiębiorstwo Gościniec Mazowsze to spółka, która ma tylko hotel robotniczy na Targówku...

Dzielnica chce przejąć budynek, wyremontować i urządzić w nim mieszkania komunalne. Podjęliśmy już decyzję o likwidacji Gościńca. Poprosimy Radę Warszawy o akceptację.

Pałac Kultury i Nauki to taka dziwna spółka, która tylko administruje budynkiem. I nie przynosi zysku.

Zyski są niewielkie. Dziwna jest umowa z lat 90., która źle reguluje relacje spółki z miastem i słabo motywuje PKiN do zdobywania dochodów. A miasto i tak co roku daje spółce ok. 20 mln zł.

Jaki los czeka więc Pałac?

W ciągu kilku tygodni będę mógł zarekomendować jeden z kilku wariantów. W grę wchodzi zmiana sposobu rozliczeń spółki z miastem i finansowanymi przez nie podmiotami. Dziś np. instytucje kultury płacą znacznie poniżej stawek rynkowych za wynajem pomieszczeń w Pałacu. Drugi wariant to przetarg na zarządzanie budynkiem przez firmę zewnętrzną, w którym spółka również mogłaby wziąć udział. Inne rozwiązanie to wniesienie budynku PKiN do spółki.

To ryzykowne. Ratusz mógłby stracić kontrolę nad budynkiem PKiN. A przecież nie chcecie go sprzedawać.

Samo wniesienie majątku do spółki nie powoduje utraty kontroli, ale pewne ryzyko istnieje. W pół roku uregulujemy stosunki tej spółki z miastem.

Realne ryzyko utraty kontroli miasta nad spółką istniało też w przypadku Ratusza Wilanów...

Liczę, że wkrótce będziemy mogli ogłosić, że miasto odzyskało kontrolę nad tą spółką, którą w poprzedniej kadencji przejął syndyk.

Sedeco, Złote Tarasy, Rondo Wasa – to przykłady spółek, do których miasto wniosło aportem grunt, co często kończyło się w prokuraturze. O sprzedaży tych udziałów słyszę od lat.

Nie my te zawiadomienia kierowaliśmy, choć moim zdaniem były słuszne. Samo wnoszenie gruntu aportem to nic złego, normalna procedura. Problemem są umowy, w których kosztem miasta uprzywilejowani byli przedsiębiorcy prywatni. Dlatego dziś negocjacje o sprzedaży udziałów ratusza idą tak wolno. Na przykład w Sedeco miasto ma 99 proc. udziałów, ale żadnego wpływu na decyzje. Ale w tym roku zakończymy tę sprawę. W marcu zaczynamy negocjacje związane ze zbyciem udziałów w Złotych Tarasach. Kończymy je w przypadku Ronda Wasa, które jest tu pozytywnym przykładem. Miasto ma 48 proc. udziałów, a Skanska – 52 proc. Spółka ma budować biurowce, ale to nie jest zadanie miasta. Już rok temu Rada Warszawy zgodziła się na zbycie udziałów w tej firmie za jedyne 46 mln zł. Wycena wydała mi się rażąco zaniżona, więc zleciłem kolejną. Teraz udało się nam wynegocjować za te same udziały aż 95 mln zł.

Skąd tak wielka różnica?

Powiem wprost. W poprzednich władzach miasta nie było żadnej osoby, która by w pełni rozumiała, jak się wycenia udziały w przedsięwzięciach komercyjnych.

To dosyć kategoryczna ocena.

Niestety, nie w tym jednym przypadku. Nie mam powodu krytykować poprzedników, ale nie znalazłem żadnego realnego planu restrukturyzacji czy prywatyzacji spółki.

Na początku poprzedniej kadencji ratusz przedstawił radnym listę spółek do prywatyzacji.

Taką listę przygotować mógłbym od ręki. I co z tego? Nie było na piśmie żadnych analiz, pomysłów ani propozycji rozwiązania trudnych problemów spółek. Zastałem puste szuflady.

Jarosław Kochaniak, wiceprezydent Warszawy

Ma 40 lat i 13-letnie doświadczenie w korporacjach finansowych w Londynie i San Francisco – od menedżera do wiceprezesa i szefa JP Morgan Chase na Polskę. Był wiceprezesem BGŻ oraz członkiem zarządu Banku Współpracy Europejskiej. Kończył zarządzanie na Politechnice Warszawskiej, studiował też w Instytucie Studiów Międzynarodowych w Monterey. Prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz poznał, gdy jako doradca Platformy Obywatelskiej przez dwa lata pracował nad programem gospodarczym tej partii. Od roku był dyrektorem Biura Nadzoru Właścicielskiego w ratuszu. W grudniu objął stanowisko wiceprezydenta Warszawy po Jerzym Millerze, który został wojewodą małopolskim.

Rz: Pracował pan dotychczas w bankach. Na przejściu do samorządu stracił pan finansowo?

Jarosław Kochaniak: Tak. Nie tylko ja. Może różnice płac się zmniejszą, gdy parlament zmieni przepisy, by samorząd mógł przyciągać specjalistów.Ale nie dla wszystkich kwestie finansowe są najistotniejsze. Liczą się konkretne wyzwania. Jestem z Warszawy. Po latach pracy w instytucjach finansowych prezydent przekonała mnie, że przydam się miastu.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego