Zdarzenie miało miejsce 50 kilometrów na wschód od Kabulu w rejonie Sarobi. Patrol afgańskiej armii dostał się pod ostrzał rebeliantów. Na pomoc natychmiast ruszył francuski oddział sił szybkiego reagowania. Okazało się jednak, że to pułapka. Na przybyłych Francuzów ze wszystkich stron posypały się kule. Napastnicy, którzy ukryli się na okolicznych wzgórzach, dysponowali ciężkimi karabinami maszynowymi.
Francuzi odpowiedzieli ogniem, ale otoczeni ze wszystkich stron przez doskonale zamaskowanych rebeliantów nie mieli szans. Dziesięciu żołnierzy poległo, 21 odniosło rany. Stan kilku jest ciężki. Mimo przewagi talibów Francuzom w trakcie trwającej trzy godziny wymiany ognia udało się wyeliminować co najmniej 27 przeciwników (według niektórych źródeł nawet 100). Z terenu walki żołnierze zostali ewakuowani śmigłowcami.
Według trudnych do zweryfikowania informacji podawanych przez źródła afgańskie czterech z dziesięciu zabitych Francuzów zostało wziętych do niewoli. Najprawdopodobniej talibowie zamordowali ich potem z zimną krwią.
Wieść o krwawym bilansie potyczki wywołała we Francji szok. Prezydent Nicolas Sarkozy natychmiast podjął decyzję o wyjeździe do Afganistanu, aby na miejscu zbadać okoliczności sprawy i wesprzeć moralnie żołnierzy. Jednocześnie zdecydowanie odrzucił sugestie, że ze względu na to tragiczne wydarzenie francuski kontyngent powinien niezwłocznie opuścić Afganistan.
– Zostaliśmy poważnie zranieni. Ale nasza determinacja się nie zmieni. Francja będzie kontynuowała walkę z terrorem. Walkę o demokrację i wolność, nasza sprawa jest słuszna – powiedział przed odlotem do Afganistanu prezydent. – Chciałbym złożyć hołd tym dzielnym żołnierzom, którzy wypełnili swoje obowiązki, aż do ostatecznej ofiary – dodał i przekazał kondolencje rodzinom poległych.