[b]W końcu jednak wyjechał pan z Polski na stypendium właśnie, a nie do Wolnej Europy, w której niebawem miał pan zakotwiczyć. [/b]
Wyjechałem na niewielkie, skromne stypendium francuskiego PEN Clubu, w czasie gdy nie mogłem już wykorzystać hojnych stypendiów Forda i Guggenheima. To drugie było szczególnie atrakcyjne, bo byłem jednym z pierwszych pisarzy, którym je przyznano; preferowano tam zawsze malarzy, plastyków. Ale kiedy byłem we Francji, zadzwoniono do mnie z Berlina Zachodniego i zostałem powiadomiony, że w każdej chwili mogę wykorzystać przyznane mi stypendium Akademie der Künste i że czeka na mnie tam dwupokojowy apartament. Po kilkumiesięcznych staraniach otrzymała też paszport moja żona i razem z córką przyjechały do mnie. A pracę w Radiu Wolna Europa rozpocząłem jesienią roku 1972.
[b]Nie uwierzę, by w Monachium nie zainteresowano się pańskimi kontaktami z SB. [/b]
Ubiegając się o azyl, przeszedłem pięciodniowe przesłuchanie w tak zwanej Agencji Gehlena. Musiałem też – to już chyba na potrzeby Wolnej Europy – przedstawić rekomendacje osób żyjących na Zachodzie. Nie miałem żadnych problemów z uzyskaniem zgody na pracę. W RWE na emeryturę odchodził Roman Palester, kierownik działu kulturalnego i Jan Nowak, któremu pewnie powiedział o mnie Bogdan Osadczuk, złożył mi propozycję zatrudnienia.
[b]Czy miał pan w ogóle świadomość, że został pan zarejestrowany jako TW? [/b]
Nie.
[b]A dlaczego, już w wolnej Polsce, milczał pan na ten temat? Nie zapaliło się panu światełko ostrzegawcze, choćby wtedy, gdy pańskie nazwisko znalazło się na tzw. liście Wildsteina? [/b]
Poinformował mnie o tym telefonicznie z Londynu mój siostrzeniec. Ale wiadomość tę zlekceważyłem, bo do niczego się nie poczuwałem. Nie sądziłem, że to, co mówiłem Majchrowskiemu, mogło być niebezpieczne.
[b]Ale jednak wspomniał pan o tym w wywiadzie udzielonym naszej gazecie w październiku zeszłego roku. [/b]
Jakoś rozmawialiśmy o agenturze i redaktor Lichocka przycisnęła mnie, powiedziałem więc, że w latach 60. miałem na karku ubecję, która wzywała mnie na przesłuchania. Nie robiłem z tego nigdy tajemnicy, wielka szkoda jednak, że nie stać mnie było, by powiedzieć o tym całkowicie otwarcie – jak w tej chwili rozmawiam z panem.
[b]Uważa to pan za swój błąd? [/b]
Tak.
[b]Czy ma pan świadomość tego, że wśród pańskich czytelników, także tych najwierniejszych, znajdą się teraz tacy, dla których pański dorobek twórczy, przesłonięty raportami oficera SB Krzysztofa Majchrowskiego, przestanie być ważny? [/b]
Ta świadomość narastała we mnie dopiero w ostatnich miesiącach, wcześniej jej nie czułem. Byłem pewny, że nikomu nie dołożyłem, nie wyrządziłem żadnej szkody. No bo czego się SB dowiedziała ode mnie? Jak funkcjonuje na Zachodzie ruch wydawniczy? Po liście Wildsteina pomyślałem: tak, może zarejestrowano mnie gdzieś tam w kartotekach, ale co z tego wynika? A wyniknęło to, że nad moją głową zawisła siekiera.
[b]Co pan zamierza zrobić? [/b]
Nie wiem, nie wyobrażam sobie, bym chodził po Warszawie z etykietą donosiciela. Muszę na spokojnie przeczytać książkę Joanny Siedleckiej, ustosunkuję się pewnie wtedy do konkretnych zarzutów. Obecnie, na gorąco, widzę tu tylko całą masę kłamstw i fałszów. Można było ich uniknąć, gdyby autorka skontaktowała się ze mną, czego jednak – choć znamy się przecież – nie uczyniła.
[b]Proszę pana, a czy wtedy – w latach 60. – w ogóle przychodziło panu do głowy, by jednym słowem „nie” zwekslować wszelkie esbeckie próby wyciągnięcia od pana jakiejkolwiek informacji? By odmówić spotkań z Majchrowskim? [/b]
To było ponad 40 lat temu, tyle czasu minęło, tyle rzeczy się przetoczyło... Ale na takie „nie” bym się nie zdobył. Uniemożliwiała to atmosfera strachu, w jakim żyliśmy, a wiedza o tym, jak postępować z SB, jak się przed nią bronić, przyszła później. Gdy więc Majchrowski wzywał mnie, bym się stawił: w Pałacu Mostowskich, na Rakowieckiej czy „na kawę” do Grand Hotelu albo do prywatnego, opuszczonego mieszkania na Muranowie, pewnie lokalu operacyjnego – przychodziłem.
Ale nie donosiłem na nikogo, jak to się mówi – nie kapowałem, to kompletnie nie w moim stylu. I będę się bronić, bo jeśli teraz stulę uszy po sobie, potwierdzę tym każde zdanie napisane w książce, która brzmi dla mnie jak wyrok skazujący. Bo czy zostałem wrobiony przez SB, czy dałem się wrobić, jest faktem, że się w to wrobiłem.