Od dwóch miesięcy w BOR prowadzone jest postępowanie wyjaśniające w sprawie tzw. incydentu gruzińskiego z udziałem polskiego prezydenta. Chodzi o zachowanie prezydenckiej ochrony podczas wizyty Lecha Kaczyńskiego w Gruzji, pod koniec listopada ubiegłego roku. Wówczas to funkcjonariusze BOR dowodzeni przez płk. Olszowca pozwolili gruzińskim ochroniarzom odizolować się od prezydenta.
Sytuacja zrobiła się niebezpieczna, ponieważ kolumna samochodów wioząca prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Micheila Saakaszwilego została zatrzymana przy granicy Gruzji z Osetią Południową. W pobliżu prezydentów padły strzały z broni maszynowej.
Wówczas przy polskim prezydencie nie było nikogo z jego ochrony. Dla płk. Olszowca to postępowanie mogło zakończyć się nawet dyscyplinarnym usunięciem z Biura. Tym bardziej, że zarzuty w stosunku do niego są bardzo poważne. Zarzuca mu się m.in., że zgodził się, by w samochodzie z oboma prezydentami nie było żadnego polskiego oficera ochrony. Pozwolił też, by między samochód z Kaczyńskim a auto z funkcjonariuszami BOR wjechało siedem samochodów, przez co prezydent praktycznie został pozbawiony ochrony. Olszowiec nie powinien też zgadzać się na przejazd prezydenta niesprawdzoną i niezabezpieczoną wcześniej trasą.
Po odejściu do cywila ta sprawa już go nie będzie dotyczyć. - W stosunku do płk. Olszowca postępowanie zostało umorzone - mówi gen. Janicki. Dodaje, że pomimo odejścia szefa ochrony prezydenta, postępowanie w tej sprawie nadal jest prowadzone.
- Na razie ciągle czekamy na informacje od strony gruzińskiej - mówi szef BOR.