Stworzyłem internet, ale nadal czytam książki

Z Vintem Cerfem, wiceprezesem i głównym ewangelistą internetu firmy Google rozmawia Magdalena Rittenhouse

Publikacja: 16.01.2009 16:51

Vint Cerf

Vint Cerf

Foto: Wikipedia

Red

[b]Rz: Piastuje pan w Google’u funkcję internetowego ewangelisty – dość osobliwy tytuł... [/b]

To nie był mój pomysł. Tytuł rzeczywiście jest dość niezwykły, więc kiedy mi go zaproponowali, zgodziłem się.

[b]W kolekcji tytułów ma pan jeszcze ojca Internetu. [/b]

Ten akurat tytuł należy mi się do spółki z Bobem Khanem, z którym poznaliśmy na Uniwersytecie Stanforda i z którym pracowaliśmy w latach 70. nad siecią Arpanet.

[b]Na pomysł stworzenia protokołów, które umożliwiły później powstanie Internetu, wpadliście ponoć w hotelu? [/b]

Wiosną 1973 roku w San Francisco. Po jednej z naszych niezliczonych dyskusji szkicowałem na kartce, zastanawiając się jak komputery mogłyby się między sobą porozumiewać za pośrednictwem bramek, które dziś zresztą nazywane są routerami. I rzeczywiście ten szkic okazał się potem ważny. Ale była jeszcze inna hotelowa historia, pod koniec roku w Palo Alto. To był Hyatt Cabana. Pisaliśmy tam przez kilka dni referat, który został opublikowany w maju 1974 roku i który był poświęcony Internetowi. Więc tak, to ojcostwo jest wspólne.

[b]Al Gore też w swoim czasie zgłaszał pretensje do ojcostwa...[/b]

Al Gore rzeczywiście odegrał kluczową rolę. Jako senator był zaangażowany we wspieranie krajowej sieci wykorzystywanej przez instytuty badawcze i między innymi dzięki jego wsparciu National Science Fundation była w stanie włączyć do tej sieci amerykańskie uczelnie. Potem zaś jako wiceprezydent przyczynił się do przyjęcia ustaw, dzięki którym ta tworzona za rządowe pieniądze sieć została udostępniona dla ruchu komercyjnego. To też było bardzo ważne.

[b]Barack Obama planuje ponoć utworzenie w nowej administracji stanowiska sekretarza do spraw technologii, a pan jest wymieniany jako jeden z kandydatów? Ma w ogóle sens tworzenie takich stanowisk?[/b]

Czy stanowisko jest potrzebne? Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Nie ulega wątpliwości, że amerykański rząd powinien sprawniej niż dotychczas zacząć wykorzystywać nowe technologie – brak jest jednolitego systemu, różne agendy rządowe nie do końca są w stanie ze sobą współpracować. Gdyby system był lepiej skonfigurowany, łatwiejszy dostęp do informacji mieliby także obywatele. Więc rzeczywiście jest sporo do zrobienia. Ale nie bardzo wierzę w zmiany odgórne – to niemal zawsze prowadzi do biurokracji, która wszystko paraliżuje. Rolą takiego sekretarza powinno być raczej stwarzanie zachęt, które sprawią, że ludzie sami zaczną pewne rzeczy zmieniać, oddolnie. Od tego właśnie są ewangeliści.

[b]Google próbuje między innymi przekonać agendy rządowe, by zaczęły korzystać z tworzonego przez was oprogramowania wirtualnego (cloud computing). Zamiast programu Word na swoim twardym dysku, użytkownicy korzytaliby z edytora tekstów na serwerach Google'a i na tychże serwerach przechowywali swoje dokumenty. Budzi to jednak spore kontrowersje, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa i ochrony danych. [/b]

Oprogramowanie wirtualne wzbudza nasz entuzjazm z dwóch powodów. Po pierwsze ułatwia pracę zespołową. Po drugie zaś znikają ograniczenia związane z pojemnością czy szybkością indywidualnych komputerów , co pozwala na przeprowadzanie znacznie bardziej skomplikowanych operacji. Ale rzeczywiście pojawia się tu problem ochrony prywatności i bezpieczeństwa informacji.

[b]To jest zresztą problem, który wielu osobom zaczął spędzać sen z oczu, jeszcze zanim pojawiły się pomysły wykorzystywania cloud computing. Na temat swoich użytkowników Google gromadzi nieprawdopodobną ilość informacji....[/b]

Po pierwsze, ustalmy co dokładnie robi z tymi informacjami Google, bo to jest coś, czego wielu ludzi zdaje się nie rozumieć. Wszystkie adresy IP i wszystkie informacje pozwalające na zidentyfikowanie indywidualnego użytkownika są po dziewięciu miesiącach usuwane. Przechowujemy je zaś przez ten czas nie dlatego, że chcemy wiedzieć kto konkretnie czego szukał, ale ze względu na możliwość rejestrowania sekwencji pytań. Jeśli ktoś, kto na swoje zapytanie dostaje odpowiedź numer 1, 2, 3, 4, i 5, jako pierwszą wybiera odpowiedź 3, to znaczy, że dostarczyliśmy ich w złej kolejności. Powinniśmy wiedzieć, o co mu chodziło i odpowiedź numer 3 powinna była się pojawić na pierwszym miejscu. Jeśli widzimy, że wielu internautów konsekwentnie wybiera odpowiedź 3, to oczywiście jest to cenna informacja i możemy ten błąd naprawić. Więc chodzi o możliwość udoskonalania naszej wyszukiwarki.

Użytkownicy Gmaila niepokoją się czasem, widząc reklamy z takimi samymi słowami, jakie pojawiły sie w ich wiadomości. Mówią: ktoś czyta moje listy. W rzeczywistości jest to program komputerowy, który ani niczego nie czyta, ani niczego nie jest w stanie zrozumieć. Potrafi jedynie dopasowywać do siebie nawzajem różne słowa. Oczywiście, jeśli ktoś nie może tego przeboleć, nie powinien korzystać z Gmaila. Ale podobnie działają inne serwisy e-mailowe. Ważne, by pamiętać, po co to wszystko robimy – naszym celem jest ulepszanie tego serwisu.

[b]A co by się stało, gdyby dajmy na to jakaś instytucja państwowa zaczęła na was wywierać naciski i domagać się informacji o konkretnych użytkownikach? [/b]

Wielu ludziom nie podoba się to, co Google robi w Chinach – musieliśmy przystać na pewne ograniczenie i pewnych stron tamtejszym użytkownikom nie jesteśmy w stanie udostępniać. Sprawa budziła zresztą w naszej firmie ogromne emocje i przez ponad rok prowadziliśmy na ten temat spory – czy powinniśmy uruchamiać w Chinach nasz serwis, czy nie. W końcu zdecydowaliśmy, że tak, wychodząc z założenia, że tamtejsi internauci na tym zyskają, bo będą mieli dostęp do większej ilości informacji niż dotychczas. Ilekroć nie możemy im pokazać jakiegoś wyniku wyszukiwania, informujemy, że nie pozwalają na to chińskie władze. Ale nie oferujemy tam serwisów blogowych ani poczty elektronicznej. Właśnie dlatego, że nie chcemy się znaleźć w sytuacji, w której chiński rząd mógłby się od nas domagać jakichś informacji na temat użytkowników.

[b]Kilka lat temu mieliśmy zresztą do czynienia z podobną sytuacją w Stanach Zjednoczonych. [/b]

Tak, amerykańska prokuratura domagała się, byśmy udostępnili wszystkie wyniki wyszukiwań z minionych czterech tygodni. Chodziło o sprawdzenie jak skuteczne mogą być pewne filtry. Zgodziliśmy się w końcu dostarczyć ograniczoną ilość informacji. Ale nie było wśród nich niczego, co naruszałoby prywatność naszych użytkowników. W tym wypadku zresztą nie chodziło o żadne poufne informacje. Dla nas jednak bardzo ważne było, by nie stwarzać takiego precedensu.

[b]Powiada się, że na naszych oczach Internet odmienia świat polityki. Może pan sobie wyobrazić, że zastąpi kiedyś parlament? Że nie będzie już trzeba przeprowadzać tradycyjnych referendów? Że zaczniemy przez Internet głosować? [/b]

Rzeczywiście w ostatniej kampanii prezydenckiej w USA Internet stworzył możliwości, jakie nigdy przedtem nie istniały – współdziałania, kontaktowania się z innymi. I tak, rzeczywiście jestem w stanie wyobrazić sobie możliwość głosowania za pośrednictwem sieci. Praktykuje się to już zresztą czasem na walnych zgromadzeniach akcjonariuszy spółek giełdowych. Ale to są głosowania jawne. Tymczasem w krajach demokratycznych to, co dzieje się w kabinie wyborczej, ma być tajne. I tu pojawia się problem – bo jak w takim razie można potwierdzić tożsamość kogoś, kto będzie oddawał głos za pośrednictwem Internetu? Więc raczej nie jest to realne.

Jeśli zaś chodzi o referenda, to powiem szczerze, że nie jestem ich entuzjastą. Tu w Kalifornii niemal co chwilę jesteśmy proszeni, by w jakiś konkretnych sprawach się wypowiadać. Tymczasem najczęściej są to bardzo skomplikowane kwestie. Większość obywateli nie jest po prostu w stanie się w nie wgryzać. Takie możliwości mają nasi reprezentanci w parlamentach czy kongresie – mogą dokładnie przeanalizować wszystkie informacje i zrozumieć, jakie będą konsekwencje takich czy innych decyzji . I to oni powinni te decyzje podejmować. Obywatele po prostu nie mają na to czasu.

[b]Tym bardziej że coraz więcej owego czasu spędzają w sieci... Dostęp do ogromnej ilości informacji jest wspaniały. Ale czy z drugiej strony czegoś nie tracimy? Dostrzega pan jakieś negatywne konsekwencje?[/b]

Rzeczywiście, są pewne rzeczy, które mnie niepokoją. Przede wszystkim to, że młodzi ludzie, korzystając z Internetu, często nie rozumieją, że nie wszystko, co tam znajdują, jest prawdziwe czy wartościowe. To jest ogromne wyzwanie dla naszego systemu oświaty. Powinniśmy uczyć krytycznego myślenia i oceny informacji. To zresztą jest umiejętność, która przydaje się również przy okazji korzystania z innych źródeł informacji – radia, telewizji, książek, tego co słyszy się od rodziców czy przyjaciół. Warto taką podejrzliwość wyćwiczyć.

[b]Kiedy Google zaczynał swoją działalność, jego założyciele za cel stawiali sobie ułatwianie poszukiwań informacji w Internecie. Dziś marzą o stworzeniu wyszukiwarki, która będzie czytać w myślach użytkowników i dostarczać im dokładnie tego, czego chcą. Nie przerażają pana czasem takie ambicje?[/b]

Bardzo dużo zależy oczywiście od tego, co rozumiemy pod pojęciem „rozumieć”. Komputer to maszyna, którą można odpowiednio zaprogramować. Jeśli dajmy na to ktoś wpisuje do wyszukiwarki hasło jaguar, to może mieć na myśli jedną z trzech rzeczy – samochód, zwierzę albo system operacyjny. Wyobrażam sobie, że Larry i Siergiej marzą tak naprawdę o tym, by z komputerem można było przeprowadzić konwersację podobną do tej, jaką przeprowadzamy czasem z pracownikiem biblioteki. Informujemy go, że interesują nas loty w kosmos. Które dokładnie? Misje na Marsa. Bibliotekarz może wtedy powiedzieć: – Aha, pierwsza taka misja miała miejsce w 1976 roku. Tu jest lista książek, które mogą być interesujące. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli tak zaprogramować nasze komputery, by były w stanie zadawać nam podobne pytania.

[b]Myśli pan, że to kiedyś nastąpi? [/b]

Z czymś podobnym już mamy do czynienia. Kiedy dzwonię do linii lotniczej sprawdzić godzinę przybycia jakiegoś samolotu, to rozmawiam z maszyną, która z góry wie, o co mi chodzi, bo wykręciłem taki, a nie inny numer. Więc maszyna pyta mnie, o jaki konkretnie lot mi chodzi. I potrafimy sprawić, by była w stanie wygenerować odpowiednie dźwięki przypominające ludzką mowę. Jeśli odpowiem, że nie znam numeru lotu, to także jest odpowiedź, którą można przewidzieć. Więc możemy maszynę odpowiednio zaprogramować i sprawić, że w tym momencie powie: „OK, to spróbujmy innym sposobem. Skąd leci ten samolot?”. I znów, można się spodziewać jednego z wielu miast, wpisanych uprzednio do jej pamięci. I tak dalej. Możemy więc przeprowadzić całkiem sensowną rozmowę, o ile na każdym jej etapie, zasób słów, z których korzystamy, będzie odpowiednio ograniczony.

Oczywiście rozmowa, podczas której przekazywane są jakieś głębsze myśli, jest sprawą o wiele bardziej skomplikowaną. To komputerom, za mojego życia prawdopodobnie jeszcze się nie przytrafi ...

[b]Być może zresztą i ludziom będzie się przytrafiać coraz rzadziej? Nie niepokoi pana, że sieć trochę nas do bezmyślnych maszyn upodabnia? Że coraz mniej czasu mamy na poważne myślenie? Nicholas Carr narzekał kilka miesięcy temu na łamach miesięcznika Atlantic... [/b]

... że Google go ogłupia!? Głupi to przede wszystkim był ten artykuł!

[b]Carr pisze w tym artykule, że kiedyś jedna po drugiej pożerał opasłe książki, dziś nie jest zaś w stanie przeczytać czegokolwiek, co ma więcej niż dwie strony. [/b]

Rzeczywiście, prawdą jest, że mamy w tej chwili obsesję na punkcie szybkości, robienia kilku rzeczy jednocześnie. Pocieszę panią, że jest pani w dobrym towarzystwie – byłem ostatnio na kolacji z Henrym Kissingerem, i on też podziela te niepokoje. Martwił się między innymi, że ludzie mają coraz gorszą pamięć i że coraz mniej czytają. Ale może nie jest jeszcze tak źle?

Ja sam jestem użytkownikiem wszystkich tych technologii – w przypadku niektórych przyczyniłem się nawet do ich stworzenia. Ale mimo to czytam bardzo dużo książek. W tym tygodniu przeczytałem jedną 500-stronicową, jedną która miała 266 strony i właśnie jestem w połowie kolejnej, 300-stronicowej. Czytam biografie, czytam książki historyczne. Nie wydaje mi się, bym miał kłopoty z koncentracją. Może to efekt tego, czy dorastałem w czasach, kiedy nie istniała jeszcze telewizja? Pewnym ludziom oczywiście wydaje się, że oznacza to, iż wychowałem się w parku jurajskim, wśród dinozaurów. Bardzo możliwe, że gdybym teraz miał dziesięć lat, to takiego nawyku bym nie miał. Bo dziś czytanie nie jest w modzie.

[b]Carr pisze, że im więcej czasu spędzamy w sieci, tym trudniej nam się skupić, bo przyzwyczajamy się do czytania powierzchownego i szybkiego. I w rezultacie coś dziwnego dzieje się z naszymi mózgami? [/b]

Rzeczywiście pojawiają się tu znaki zapytania. Jeszcze w latach 50. uważano się, że plastyczny jest tylko mózg dzieci. Dziś wiem, że tak nie jest. Wiadomo, że pod wpływem rozmaitych bodźców wizualnych i dźwiękowych mózg dorosłego człowieka także nieustannie się zmienia. Dzięki wykorzystaniu tomografii komputerowej, zaobserwowano na przykład, że u ludzi którzy utracili jedną kończynę, części mózgu, które były odpowiedzialne za jej funkcjonowanie, powoli się kurczą, bo nie docierają tam żadne bodźce. Ale za to części odpowiedzialne za funkcjonowanie drugiej kończyny, zaczynają się powiększać. Tak jakby toczyła się między nimi wojna. Więc rzeczywiście bardzo możliwe, że pod wpływem nowych doświadczeń, nowych bodźców, tego jak korzystamy z nowych technologii, ma miejsce ewolucja ludzkiego mózgu. Ale może z tego, że ci młodzi ludzie potrafią robić dziesięć rzeczy jednocześnie, wyniknie jeszcze coś dobrego?

[ramka][b]Vinton Gray Cerf[/b] (ur. 1943) - informatyk uwaýany za jednego z ojc—w Internetu. Absolwent Uniwersytetu Stanforda. W latach 70. pracowa¸ w wojskowej agencji badawczej DARPA, gdzie uczestniczy¸ w projektach, kt—re stworzy¸y podwaliny pod sieŤ informatyczn? znan? p—?niej pod nazw? Internetu (jest m.in. wsp—¸autorem protoko¸u TCP/IP) . Obecnie pracuje nad nowym standardem komunikacji mi«dzyplanetarnej, jest wiceprezesem firmy Google. [/ramka]

[b]Rz: Piastuje pan w Google’u funkcję internetowego ewangelisty – dość osobliwy tytuł... [/b]

To nie był mój pomysł. Tytuł rzeczywiście jest dość niezwykły, więc kiedy mi go zaproponowali, zgodziłem się.

Pozostało 99% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!