Największy kłopot jest z poleceniem 50 metrów, które wieża miała wydać Tu-154. Inni członkowie załogi jaka jej nie słyszeli (byli daleko od radiostacji), a magnetofon był wyłączony, ponieważ załoga oszczędzała akumulatory. Komenda powinna nagrać się na czarnej skrzynce tupolewa – jednak jej tam nie ma.
Sprawę może wyjaśnić nagranie z magnetofonu, który był w wieży (niezależnie zapisywał komunikację kontrolerów z samolotami), ale tego materiału Rosjanie do tej pory nie przesłali do Polski.
Zapis rozmów pilotów Tu-154 z wieżą w Smoleńsku (tzw. czarna skrzynka) to jeden z ważnych dowodów. Rosjanie dostarczyli Polsce stenogramy (opracowywali je wraz z polskimi konsultantami, m.in. oficerami z 36. pułku) i kopię nagrania. Natychmiast rozgorzała dyskusja: dlaczego Rosjanie przysłali kopię, a nie oryginał? Przekazali nam pierwszą wersję stenogramów (sporządzoną już dawno, bo 2 maja), ale kiedy dostaniemy kolejne wersje i co na nich jest? Czy mogli zmanipulować zapis?
Oliwy do ognia dolał chorąży Muś, który jako pierwszy ze świadków pod nazwiskiem, publicznie podważył wiarygodność stenogramów. Według niego nigdy nie padła komenda o pozwoleniu na zejście na 100 metrów zapisana w stenogramach („Polski 101, i od 100 metrów być gotowym do odejścia na drugi krąg”). Według Musia w tym czasie kontroler miał wydać zupełnie inne polecenie. – Słyszałem 50 metrów. Tak mówiłem kolegom tuż po katastrofie i nadal tak twierdzę – podkreślał chorąży. I pytał: – Czy nasze słowa są bardziej wiarygodne czy stenogram?
Żeby być ścisłym, nie „nasze”, ale „moje”, bo tylko on oprócz kontrolerów i nieżyjącej załogi tupolewa słyszał tę rozmowę (chyba że są jeszcze jakieś inne nagrania rozmów z wieżą – spekulowano, że mogą je mieć np. Amerykanie).
Jedna okoliczność podważa relację Musia. Chorąży przyznaje, że miał kłopoty ze zrozumieniem rosyjskiego kontrolera, gdy komunikował się z kapitanem samolotu Ił-76: „To byli dwaj Rosjanie i często mówili niezrozumiale dla mnie”. Z drugiej strony Muś uważa, że dobrze zna rosyjski (m. in. dlatego został wzięty do załogi lecącej do Smoleńska) i jest pewien komendy 50 metrów.
Edmund Klich, polski akredytowany przy prowadzącym badanie Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym, mówi, że nie ma potwierdzenia słów Musia w żadnych dokumentach.
Niedługo po katastrofie rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych informował na konferencji prasowej: – My ze swojej strony dopełniliśmy wszelkich formalności, składając wymagane dokumenty w odpowiednim terminie, i załoga była przygotowana do tego lotu.
Jednak i w tej sprawie jest coraz więcej wątpliwości. Okazuje się, że 18 marca 36. pułk poprosił stronę rosyjską o przydzielenie im nawigatora, który miał odpowiadać za komunikację po rosyjsku z wieżą. Następnie prośbę wycofał. Dlaczego?
Co ważniejsze, załoga – choć pułk o to prosił – nie dostała nowych kart podejścia, schematów lotniska i łączności na Siewiernym! Poleciano według starych danych z 2009 r., które nadeszły z polskich ataszatów faksem! Informację od Rosjan o tym, że procedury nie zmieniły się od zeszłego roku, pułk dostał za pośrednictwem naszych dyplomatów, którzy przekazali ją telefonicznie! Ile razy nasi dyplomaci, do kogo, kiedy występowali o potrzebne do lotu dane? Czy naciskali Rosjan? Dlaczego ważne informacje przekazywano telefonicznie, a mapy wysyłano faksem?
Załoga nie miała też aktualnej pogody na lotnisku Siewiernyj. Otrzymana prognoza pochodziła ze stacji meteorologicznej odległej od lotniska o ok. 10 km.
Dlaczego mimo braku rosyjskiego nawigatora, nowych danych nawigacyjnych, aktualnej prognozy pogody samolot z prezydentem poleciał na wojskowe lotnisko w Smoleńsku? Dlaczego nie wybrano od razu któregoś z lotnisk zapasowych w Mińsku lub Witebsku (oba są lotniskami międzynarodowymi): z kontrolerami mówiącymi po angielsku, z nowoczesnym systemem lądowania ILS, z jasnymi schematami podejścia i danymi nawigacyjnymi dostępnymi na bieżąco, z mapami, które są wprowadzone do systemu TAWS, z aktualną prognozą pogody?
36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego odpowiedzialny za wożenie najważniejszych osób w państwie powinien być elitarny. Dziś wiadomo, że tak nie było. Załogi miały niewiele wylatanych godzin, były słabo zgrane. W całym pułku było zaledwie trzech pierwszych pilotów Tu-154M i dwóch drugich (czyli dwie i pół załogi). Dowódcy załogi latali często jako drudzy piloci, nie było szkoleń na symulatorach. Piloci 36. pułku latali z otwartymi drzwiami do kokpitu – do kabiny często wchodzili pasażerowie.
Lekceważono też zasady bezpieczeństwa – niedawno jak-40 należący do pułku lądował na lotnisku w Bydgoszczy, gdzie nie było kontrolerów – nazwano to „przygodnym lądowaniem”.
Czy znajdą się odpowiedzialni za opłakany stan jednostki, która woziła prezydenta, premiera, ministrów i generałów?
Rosjanie przekazali nam 1300 kart śledztwa – ciągle są w tłumaczeniu. Polska prokuratura wciąż nie ma wielu istotnych dla sprawy materiałów: nie wie, jakie dokładnie urządzenia nawigacyjne były na lotnisku, nie ma zapisów rozmów kontrolerów ani oryginałów czarnych skrzynek.
Tymczasem rosyjski wicepremier Siergiej Iwanow oświadczył, że wszystkie materiały zostały już przekazane. Nie bardzo wiadomo, jak to tłumaczyć – polscy prokuratorzy przypuszczają, że zostały posłane, ale jeszcze nie dotarły.
Jak się ma samo śledztwo? W tej chwili w Rosji nie ma ani jednego polskiego prokuratora! Decyzja, czy i kiedy zostanie tam posłany, zapadnie po 20 lipca, po przetłumaczeniu wszystkich dokumentów, jakie w ramach pomocy prawnej przyszły z Federacji Rosyjskiej.