Korespondencja z Waszyngtonu

O położonej w centralnej części Afganistanu prowincji Bamian już na początku XXI wieku mówiły media na całym świecie. To właśnie tam przez wieki stały kilkudziesięciometrowe posągi Buddy, które 1500 lat temu wyrzeźbili w piaskowcu starożytni artyści. W 2001 r. talibowie uznali je za sprzeczne z nauką islamu i wysadzili w powietrze. Obecnie to jeden z najbezpieczniejszych rejonów Afganistanu, w którym dużo rzadziej niż w innych dochodzi do ataków na żołnierzy międzynarodowej koalicji. Jak zauważa BBC, to jednak bardzo biedny region, którego funkcjonowanie w dużej mierze zależy od zagranicznej pomocy finansowej.

W niedzielę stacjonujący tam żołnierze z Nowej Zelandii uroczyście przekazali odpowiedzialność lokalnym władzom Bamianu. Ze względów bezpieczeństwa informację o uroczystości ogłoszono jednak w ostatniej chwili. Nie relacjonowała jej też na żywo żadna telewizja.

Według „Financial Times" proces przejmowania odpowiedzialności w tej prowincji ma na razie bardziej symboliczny charakter. W Afganistanie pozostaną bowiem zagraniczne oddziały, które będą mogły wesprzeć słabą afgańską armię i policję. Jeśli jednak afgańskie siły nie będą w stanie poradzić sobie w prowincji Bamian, to nie dadzą też rady w tak niebezpiecznych prowincjach jak Helmand czy Kandahar. Mimo to w najbliższych tygodniach ma dojść do sześciu podobnych uroczystości. NATO przekaże Afgańczykom odpowiedzialność za jeszcze dwie prowincje i cztery miasta.

Cały proces ma się zakończyć pod koniec 2014 r., gdy Afganistan opuszczą ostatnie natowskie oddziały. Wówczas za swoje bezpieczeństwo będą odpowiadać wyłącznie Afgańczycy. W afgańskiej misji sojuszu północnoatlantyckiego bierze udział 150 tysięcy żołnierzy, w tym niemal 100 tysięcy Amerykanów. W położonej na południowym wschodzie prowincji Ghazni stacjonuje 2,6 tysiąca Polaków. Jest tam jednak o wiele bardziej niebezpiecznie niż w Bamianie.