Zdarza się, i nie są to odosobnione przypadki, że pieniądze z rad nadzorczych to niemal połowa i tak niemałych wynagrodzeń urzędników.
Nie chcę oceniać kolegów samorządowców, każdy przypadek należałoby rozpatrywać indywidualnie, ale jeśli mnogość dodatkowych obowiązków wskazuje, że dla danego urzędnika to po prostu sposób na dorobienie do pensji, to na pewno jest to wątpliwe z etycznego punktu widzenia. Jeśli to zjawisko dostrzegają media, to mam nadzieję, wkrótce dostrzegą to polityczni decydenci, którzy zmodyfikują odpowiednio przepisy. Powtarzam, nie chcę oceniać przyjętych modeli współpracy na linii samorząd — spółki. My wyszliśmy z założenia, że byłoby to dublowanie funkcji. Co więcej, nie zezwalamy na łączenie funkcji wiceprezydenta, sekretarza czy skarbnika Białegostoku z zasiadaniem w radzie nadzorczej spółki z innego miasta, bo może dojść do konfliktu interesów, ale również z powodów etycznych.
Być może wątpliwym rozwiązaniem są same spółki miejskie, postrzegane często jako synekury dla zasłużonych i znajomych, miejsce gdzie spłaca się polityczne długi?
Wiem, że nie jestem obiektywny twierdząc iż te twory nie są elementem samorządowego kapitalizmu politycznego. Uzasadnię to w inny sposób: oprócz ego że to twory niewątpliwie bardziej elastyczne w podejmowaniu decyzji, korzystniejsze modele w funkcjonowaniu choćby z finansowego punktu widzenia, spółki miejskie są pożądanym rozwiązaniem również z innego powodu. Nie można sprywatyzować wszystkiego co jest w gestii samorządu, a te spółki pełnią społecznie użyteczne role. Jeśli w Białymstoku dopłacamy 30 mln zł do miejskiej komunikacji, to przekazujemy pieniądze podmiotowi samorządowemu. W wypadku prywatnej spółki byłoby to wysoce wątpliwe.