To bynajmniej nie sam dworzec, ostatnio odnowiony i z wolna przybliżający się do europejskich standardów, ani nie Pałac Kultury - zbyt groteskowy w swej monstrualności, by jeszcze kogokolwiek przestraszyć. Problemem jest przestrzeń wokół: wielka dziura w samym środku miasta, którą zimą hula wiatr, a latem słońce zmienia w odkrytą patelnię. Teren, który ze względu na położenie powinien pełnić funkcję klasycznego centrum, tymczasem każdy rozsądny człowiek, gdy tylko może, owo centrum omija, a jeśli już musi tamtędy się przemieścić, to chyłkiem, w pośpiechu i z zamkniętymi oczami, żeby nie rozbolały od nadmiaru brzydoty.
Kiedy już usunięto blaszak Kupieckich Domów Towarowych, który potęgował jeszcze urok tej przestrzeni, dodając jej swojskiego smaczku, była szansa, żeby dziurę w samym środku stolicy 38,5-milionowego kraju załatać. Taką rolę mogło spełnić Muzeum Sztuki Nowoczesnej wraz z przyległościami. Otoczenie Pałacu mogło ożyć i za sprawą odwiedzających muzeum gości zupełnie zmienić dotychczasowy charakter tej części Śródmieścia – w prawdziwe centrum. Wystarczy spojrzeć, jak krakowski MOCAK odmienił oblicze poprzemysłowego Zabłocia. Do tego w miejscu Emilii miał szansę powstać kolejny wieżowiec – odciągając uwagę od Pałacu, zgodnie z jedną z koncepcji zagospodarowania tego rejonu.
A tak nie będzie ani muzeum, ani wieżowca. Dziura znów wygrała. To pokłosie ciągnących się od lat sporów własnościowych i kolejnych, całkiem nowych konfliktów w trójkącie: konserwator zabytków-projektant – deweloper. Nie ma co się łudzić, że szybko uda się dojść do porozumienia. Warszawa skazana jest na brak centrum.
Chyba że władze miasta odpuszczą dotychczasowe ambicje i stworzą zupełnie nowe centrum gdzie indziej. Na przykład na Pradze.