Jak to się stało, że trafiła pani do polityki?
Właściwie to zostałam do tego zmuszona przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Myśmy się kiedyś kolegowały. To ja ją zarekomendowałam Leszkowi Falandyszowi, gdy Lech Wałęsa szukał kandydata na prezesa NBP spoza Unii Demokratycznej. Dzięki mnie dostała tę funkcję. U mnie w domu robiła sobie kampanię. A gdy po 12 latach wróciła na wydział prawa, uznała, że moje poglądy jej nie odpowiadają, i jako kierownik zakładu po kolei odbierała mi wykłady, ćwiczenia, aż wreszcie zostałam z jedną grupą seminaryjną. Tak mi się odwdzięczyła.
Akurat wtedy prezes Kaczyński zaproponował mi kandydowanie do Sejmu. I dobrze się stało, ponieważ czuję się tu jak ryba w wodzie. Tylko muszę uważać, żeby nie wpadać w medialne zasadzki.
A więc nie przyszła pani do Sejmu po to, żeby zmienić jakiś wycinek rzeczywistości?
Na początku nie, ale szybko się zorientowałam, że mam tu misję do wypełnienia. Posłowie nie znają konstytucji i nagminnie ją naruszają. Na przykład traktują „wytyczne" jako źródło prawa polskiego, choć tak nie jest. Albo uchwalają ustawy z mocą wsteczną. Dotyczy to ustawy o Euro 2012. Niedawno uchwalaliśmy ustawę sięgającą wstecz aż trzy miesiące. Po prostu koszmar. Jak w jakimś gangsterskim filmie. Pomyślałam wtedy, że napiszę do pani marszałek Ewy Kopacz, żeby zorganizowała posłom seminarium z wiedzy o konstytucji. Ale w końcu machnęłam ręką. Znowu by się okazało, że prowokuję. Moja wiedza prawnicza nie bardzo się w Sejmie przydaje.
A jak to się stało, że zajęła się pani sprawami światopoglądowymi?
To jest absolutny przypadek. Klub przydzielał zadania posłom i ja dostałam do przedstawienia stanowisko klubu w sprawie ustawy o związkach partnerskich.
Pracuje pani też w Sejmowej Komisji ds. Unii Europejskiej. Jaki jest pani pogląd na naszą obecność w UE?
PiS było za wejściem Polski do Unii, ale takiej, która rządziła się starymi zasadami. Tymczasem Unia ewoluuje w kierunku, który nam się nie podoba. Chcemy Unii suwerennych państw, a nie federacji. A ja osobiście w ogóle nie akceptuję naszego członkostwa w UE, o czym prezes Kaczyński wie i co zaaprobował. Traktat akcesyjny narusza naszą konstytucję, a wyrok Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie był polityczny. Wraz z wejściem do UE zmieniliśmy suwerena. Nie jest nim już naród – jak stanowi konstytucja – tylko Unia Europejska, skoro w 70–90 proc. spraw gospodarczych decyzje podejmuje Bruksela.
Uważa pani, że nie powinniśmy być w Unii?
W obecnym kształcie nie przynosi nam to nic dobrego. Zniszczyła tylko nasz język prawa. Weźmy pojęcie wolności gospodarczej, które jest fundamentalne. Unia zupełnie go nie respektuje. Jest gorsza od komunizmu, wszystko chce kontrolować, ma policzoną każdą krowę, kozę i kurę. Nawet cukier w spiżarce zważy. To jest system totalny, w którym uczestniczymy za względnie niewielkie pieniądze pomocowe. Tyle że to nie jest żadna pomoc, tylko pułapka kredytowa, o czym się przekonała Grecja, która najpierw wydawała unijne pieniądze, a dziś ma długi do spłacenia.
Jestem z gruntu przeciwna Unii. Czekam i modlę się, żeby to się po prostu samo rozwaliło.
Nie mamy żadnych korzyści z obecności w Unii?
Nie mamy. Były tylko nadzieje, które uznano za korzyści. Zlikwidowano polski przemysł. Co w tym jest dobrego? Jesteśmy zadłużeni, ponieważ Unia, dając pieniądze, wymaga wkładów własnych, a więc musimy pożyczać, żeby te środki wykorzystać. Na dodatek tracimy poczucie tożsamości narodowej. Absolutnie nie widzę żadnego pożytku z Unii. Dla mnie ta akcesja oznacza koniec Polski. Uważam zresztą, że Polski już nie ma. Polacy są wykorzeniani, niszczony jest polski Kościół. Została tylko nazwa.
Pawłowicz ogłasza bojkot TVN. „Żadne bojkoty nic nie dadzą, dopóki Pawłowicz szybciej mówi niż myśli"