„Newsweek" pisze, że Donald Tusk ma szanse zostać przewodniczącym Rady Europejskiej, czyli tzw. prezydentem Europy. Walczymy o to?
Uczciwie trzeba powiedzieć, że Tusk jest pierwszym Polakiem, który miałby szanse na tak znaczące stanowisko w Europie. Innych nie ma i pewnie długo nie będzie. Nie mam wątpliwości, że dla miejsca Polski w Europie to byłaby duża rzecz. I nie chodzi tu tylko o prestiż. Europa rodzi się z ucierania różnych narodowych oczekiwań. Szef Rady, kierując się swoim osobistym doświadczeniem, zapewniałby obecność naszej wrażliwości i interesów w najważniejszych europejskich procesach decyzyjnych. To jeszcze mocniej zakorzeniałoby Polskę w strukturach Zachodu po 25 latach wolności. Stanowisko premiera pozostaje jednak niezmienne, niezależnie od tego, czy chodzi o kandydowanie na szefa KE, czy na szefa Rady Europejskiej. Premier chce dokończyć swoją misję w kraju, nawet jeśli rzeczywiście wielu polityków europejskich chciałoby, żeby tę decyzję zmienił.
A pieniądze? Zeszła kadencja to praca nad budżetem. Teraz kwot Polsce nikt nie zmniejszy, ale pojawią się zakusy, by wprowadzić mechanizmy utrudniające dostęp do unijnych środków.
Nie mam wątpliwości, że stanowisko komisarza ds. budżetu było w tej kadencji najciekawsze, a komisarz Lewandowski dobrze je wykorzystał. Nie mam też wątpliwości, że w najbliższej kadencji to też będzie trudne miejsce, bo Europa będzie się zmagała z brakami finansowymi. Ale bezpośrednich zagrożeń dla budżetu nie widzę. Jest porozumienie szefów rządów, są akty prawne przyjęte przez Parlament, wdrażaniem będzie się zajmował komisarz ds. polityki regionalnej i komisarz ds. polityki rolnej. Na koniec tej dekady zacznie się dyskusja o przyszłym budżecie jedyne zagrożenie na dziś to kwestia osobnego budżetu strefy euro. To czy on powstanie zależy od sytuacji w strefie euro. Polska będzie zabiegać, żeby nie odbyło się to ze szkodą dla nas.
Wrócił pomysł osobnego parlamentu dla strefy euro. Polska popiera ten pomysł?
Na bazie obecnych traktatów to nie wchodzi w grę. Możliwe jest stworzenie komisji czy podkomisji w PE, która zajmowałaby się sprawami strefy euro. Z naszego punktu widzenia minimum, jeśli już taka podkomisja ma powstać, to jej otwarcie także na członków unii gospodarczej i walutowej, którzy nie posługują się euro. Na szczęście mamy też pakt fiskalny, który przewiduje współpracę parlamentów strefy euro i krajów sygnatariuszy paktu. To powinno wystarczyć.
Mówił pan o czterech ważnych dla Polski trendach w Europie. To są nasze priorytety dotyczące potencjalnych stanowisk dla Polaków?
Oczywiście, tymi sprawami nie muszą zajmować się Polacy, ale dla Polski jest ważne, by były to osoby, które myślą w sposób podobny do naszego. Na przykład w sferze rynku gazu interes europejski jest w 100 procentach zbieżny z interesem polskim. Trzeba jednak pamiętać, że nie we wszystkich stolicach, nawet w naszej części Europy, panuje co do tego zgoda. Są kraje, w których pan usłyszy: głębsza integracja rynku gazu nie leży w naszym interesie.
Kogo ma pan na myśli?
(milczenie) Nie wszystkim zależy na tym, by istniał zgodny z trzecim pakietem energetycznym swobodny dostęp wszystkich podmiotów do gazociągów.
Szwajcarzy powiedzieli w referendum – nie chcemy imigrantów. To zły sygnał dla Europy?
To, co się stało w Szwajcarii może mieć wpływ na relacje UE z tym krajem. W sensie formalnym jeszcze nic się nie stało, bo władze Szwajcarii mają trzy lata na wyciągniecie wniosków, co referendum ma oznaczać dla relacji tego państwa z Unią Europejską.
Ale to referendum może mieć kluczowe znaczenie dla jednolitego rynku i swobody przepływu osób w Europie.
Dlaczego?
Bo najbardziej niepokojące jest to, że Szwajcarów wprowadzono w błąd. Powiedziano im, że można dokonywać wyboru, z których zasad jednolitego rynku będziemy korzystali, a których nie będziemy przestrzegać.
Zapraszamy zamożnych i ich pieniądze do naszych banków, a biedniejszych imigrantów już nie chcemy?
Jednolity rynek to pakiet czterech swobód przepływu osób, towarów, kapitału i usług. Nie można korzystać z części swobód, a inne odrzucać. W tym sensie to referendum to oszustwo wobec wyborców. Ale takie tricki są niebezpieczne dla debaty w samej Unii. Bo iluzja, że można stosować taktykę wyjadania z ciasta tylko rodzynków jest niestety obecna w europejskiej debacie, jest obecna na Wyspach Brytyjskich oraz daje paliwo dla sił antyeuropejskich we Francji czy Holandii, które starają się podobną, równie nieuczciwą ofertę, swoim obywatelom proponować.
Te tendencje będą się rozlewać?
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że w wielu krajach Europy Zachodniej to będzie jeden z głównych tematów kampanii wyborczej. Partie antyeuropejskie starają się z tego uczynić paliwo w wyborach do PE. Na szczęście wciąż to są skrajności. Na razie jest tylko jeden rząd w Europie, który wspiera taką taktykę.
W Londynie?
Niestety tak. Na szczęście w przypadku pozostałych krajów mówimy o partiach, które wpływu na rządzenie nie mają i w najbliższym czasie mieć nie będą, nawet jeśli nieźle wypadną w wyborach do PE.
Unia Europejska jest coraz bliżej porozumienia z USA w sprawie umowy o wolnym handlu. To rzeczywiście historyczna szansa przed UE?
Stawkę tego porozumienia jest to, kto będzie w globalnej gospodarce wyznaczał standardy techniczne. Kto wyznaczy te standardy, będzie dominował w handlu międzynarodowym. Wspólna strefa transatlantycka, w której nastąpiłoby ujednolicenie standardów unijnych i amerykańskich, będzie miała szansę nadawać ton handlowi światowemu
Co nie oznacza, że taka umowa nie może rodzić poważnych problemów praktycznych. Zawsze istnieje ryzyko, że ta strategiczna stawka będzie przyćmiona przez problemy o charakterze szczegółowym. Teraz będzie trzeba znaleźć rozwiązania dla konkretnych problemów i przekonywać opinię publiczną po obu stronach Atlantyku do tego projektu. Bo w najbliższych miesiącach rzadziej będziemy słyszeć o strategicznym celu tego porozumienia, a częściej o tym, co dzieli, czyli np. GMO, oznaczenie geograficzne produktów (dla Amerykanów Chablis to nie wino z konkretnego regionu, tylko białe wino, które można robić gdzie się chce).
Energia w Stanach jest bardzo tania, to spore ryzyko, że przemysł przeniesie się z Europy za ocean.
To prawda, ale z problemem wysokich cen energii Europa musi się zmierzyć niezależnie od tego, czy UE podpisze umowę ze Stanami. Bo nawet bez niej, np. w przemyśle chemicznym, przy niskich taryfach celnych, a one są niskie już dzisiaj, to zjawisko robi się niebezpieczne dla Europy.
Niedawno na wysokie koszty energii, które blokują reindustrailizację Europy zwracał uwagę prezydent Bronisław Komorowski.
To coraz powszechniejsze przekonanie w Europie. Na szczęście widzi to Komisja, choć wciąż w niewystarczającym stopniu. Ale każde z państw powinno tu robić swoje, a nie czekać na decyzje Unii. UE nie zbuduje za nas terminalu gazowego, rewersu fizycznego na Jamale czy nie będzie za nas wydobywać gazu łupkowego. Nie łudźmy się, że Komisja zrobi za nas reindustrializację. Działajmy tak, żeby Unia nie przeszkadzała nam w realizacji naszych strategicznych celów, tylko stała na straży uczciwej konkurencji i pomagała tym, którzy chcą pomóc sobie.