Bruksela ma tworzyć mniej prawa

O co Polska będzie walczyć w Unii po eurowyborach ?– zdradza Michałowi Szułdrzyńskiemu minister do spraw europejskich Piotr Serafin.

Publikacja: 23.02.2014 08:00

Bruksela ma tworzyć mniej prawa

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Rz: Co jest stawką majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego?

Piotr Serafin, sekretarz stanu ds. europejskich, polski negocjator:

Stawką jest, ilu będzie Polaków w największych frakcjach rządzących Europą. Bo to przekłada się bezpośrednio na naszą zdolność do realizacji narodowych interesów. Od wejścia w życie traktatu lizbońskiego parlament pełni coraz istotniejszą rolę w stanowieniu prawa europejskiego. Twarde prawo przyjmowane w Parlamencie Europejskim ma bezpośredni wpływ na życie Polaków i jest dużo ważniejsze, niż tworzone tam rezolucje dotyczące polityki zagranicznej czy deklaracje odnoszące się do systemu wartości, którymi ekscytują się politycy i media.

W dodatku od jesieni będziemy mieli mniej głosów w Radzie Europejskiej (szefowie państw i rządów). ?O odejściu od korzystnego dla Polski nicejskiego systemu głosowania również zadecydowano, przyjmując traktat lizboński. Dlatego, jeśli chcemy zachować wpływ Polski na bieg spraw w UE, to w kolejnej kadencji powinniśmy mieć nie mniej, ale więcej Polaków w dwóch największych klubach PE, które będą tworzyły koalicję decydującą o kształcie europejskiego prawa. I to jest stawka tych wyborów.

Czyli trzyma pan kciuki ?za SLD...?

(śmiech). Mówiąc całkiem serio, już dzisiaj o kształcie prawa w Unii decydują dwie partie. Największą jest EPP, Europejska Partia Ludowa, czyli partia chadecka, w której są PO i PSL – i dzięki temu, że jest tam 28 posłów z Polski, mają oni wpływ na decyzje ponad 270 posłów w europarlamencie. I jest druga pod względem wielkości partia, czyli socjaliści S&D, ale Polacy są tam słabo reprezentowani, więc mają niewielki wpływ na ich decyzje. Nie wiem, czy tylko z tego powodu, ale europejscy socjaliści wspierali w tej kadencji legislację europejską w sprawie gazu łupkowego, opowiadali się za możliwie najambitniejszą polityką klimatyczną czy utrudnieniami w przepływie pracowników delegowanych.

Czy wybory coś zmienią?

Sprawią, że znacznie silniejsze będą formacje antyeuropejskie. Im będzie trudniej organizować się w grupy, bo ich cechą jest właśnie niechęć do ogólnoeuropejskiej współpracy. Ale dzięki temu rola EPP i S&D w tworzeniu europejskiej legislacji tylko wzrośnie. Tym większe znaczenie będzie miała silna reprezentacja polska w tych dwóch europejskich partiach. Potrzebujemy Polaków w partiach, które będą rządziły Europą, i które pomiędzy sobą wypracowują kompromisy poddawane następnie pod głosowanie całego parlamentu. Reszta może w tym czasie spędzać czas w telewizjach śniadaniowych, układać blogi albo po prostu iść na kawę w kawiarni dla europosłów. I mówię to bez sarkazmu, a z żalem, że ich głos się nie będzie liczył.

Od kształtu PE zależy też, ?jak będzie wyglądać nowa Komisja Europejska.

Tak. Traktat, który obowiązuje od 2009 r., przewiduje, że Rada Europejska, wskazując kandydata na szefa komisji, musi wziąć pod uwagę wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. Nie ulega wątpliwości, że nowy parlament będzie oczekiwał, by kandydatem był przedstawiciel zwycięskiej partii.

Większość sondaży wciąż wskazuje na przewagę Europejskiej Partii Ludowej, choć będzie ona dużo mniejsza niż pięć lat temu. I dlatego te wybory będą miały istotny, bezpośredni wpływ na początek rozgrywki instytucjonalnej, na to, kto będzie pierwszym kandydatem promowanym przez Parlament Europejski na szefa Komisji Europejskiej, i oczywiście potem zobaczymy, czy Rada Europejska takiego kandydata zaakceptuje.

Jaka będzie ta przyszła kadencja z punktu widzenia naszych interesów, klimatu, energetyki, gospodarki? Teraz mamy sporo osiągnięć, wciąż wolno produkować cienkie papierosy, Bruksela nie będzie się wtrącać w ustawodawstwo dotyczące gazu łupkowego.

W sprawie klimatu też musimy odnotować reorientację stanowiska Brukseli, jeszcze nie wystarczającą, ale idącą we właściwą stronę. Już sama Komisja proponuje, by odejść np. od wiążących kwotowo celów narodowych dotyczących odnawialnych źródeł energii. To rewolucyjna zmiana. Jedną z jej przyczyn są właśnie analizy ekonomiczne wskazujące, że to jeden z głównych powodów wzrostu cen energii w Europie, co negatywnie wpływa na rozwój gospodarczy.

Ale dziś za wcześnie jest oceniać, w jakim kierunku pójdzie nowa Komisja. Ostateczna rozgrywka dopiero przed nami. Już dzisiaj możemy jednak zwrócić uwagę na kilka istotnych z naszego punktu widzenia spraw.

Po pierwsze, będziemy oczekiwać, by nowa Komisja tworzyła mniej prawa. By skupiała się na tym, co koniecznie musi być regulowane, nie zaś zajmowała się wszystkim. To, czy palimy papierosy cienkie czy grube, nie powinno być rozstrzygane w Brukseli, lecz w poszczególnych krajach.

Po drugie, możemy się spodziewać złego klimatu wokół zasad jednolitego rynku. Społeczno-?-ekonomiczne konsekwencje kryzysu będą sprawiały, że takie sprawy jak swoboda przepływu osób i pracowników będą przedmiotem ostrych sporów. Trudniej tu też będzie liczyć na europarlament w związku ze wzrostem znaczenia sił populistycznych, a partie socjalistyczne bywają w tych sprawach niejednoznaczne. Dlatego tutaj będzie zadanie i dla Polski, i dla nowej Komisji.

Decydowanie o kształcie europejskiego prawa – to stawka tych wyborów

Trzecia rzecz to rynek energii. W ostatnich latach wydarzyło się tu sporo dobrych rzeczy. Ostatni kryzys gazowy mieliśmy w 2009 r. Dziś Europa i Polska są znacznie bardziej odporne na odcięcie dostępu do tego surowca przez jednego z dostawców.  Dobrze idą inwestycje w połączenia międzysystemowe, ale trzeba ich dopilnować. Najbliższe pięć lat będzie kluczowe dla zapewnienia prawidłowego funkcjonowania regulacji trzeciego pakietu energetycznego (zgodnie z nim np. dostęp do rurociągu musi być otwarty dla wszystkich dostawców – red.) po to, by Europa była bezpieczniejsza i by mogła korzystać z tańszego gazu.

Będą się też decydowały losy South Stream, losy postępowania o naruszenia zasad konkurencji  przez Gazprom. Bardzo ciekawy czas.

Jeszcze jakiś priorytet?

Tak, po czwarte, będą trwały próby ściślejszej integracji w obrębie strefy euro. Jej kryzys udowodnił, że istnieje potrzeba głębszego uzgadniania polityki gospodarczej pomiędzy krajami unii walutowej. I to już nie tylko kwestia unii bankowej, która etapami wchodzi w życie, ale też sprawa budżetu strefy euro, jak również stymulowania jej gospodarki. Naszym zadaniem będzie dbanie o otwartość tego systemu na kraje, które chcą w nim uczestniczyć, nawet jeśli nie staną się w najbliższych latach członkami strefy euro. Komisja powinna stać na straży tak zdefiniowanej integralności projektu europejskiego.

Niedawno głośno było ?o reformie instytucjonalnej ?w Unii.

Nowych reform instytucjonalnych nie potrzebujemy. Unia zajmująca się swoimi instytucjami to Unia, która zapomina o problemach ludzi. Zresztą poprzednia fala reform z traktatu z Lizbony nie została jeszcze przetrawiona. Na przykład dopiero w połowie roku zmierzymy się z odmiennym postrzeganiem tego, kto na podstawie traktatu z Lizbony powinien faktycznie decydować o obsadzie najważniejszych stanowisk w UE, w tym szefa Komisji Europejskiej. Od tego, czy to będzie parlament, czy Rada Europejska, czyli liderzy państw, będzie zależał dalszy plan gry.

Czysty spór kompetencyjny?

Jak wiadomo, tzw. twarze kampanii wyborczej i socjalistów, i chadeków będą kandydatami na szefa komisji. Obawiam się, że – niezależnie od tego, kto byłby tym kandydatem – trudno będzie zbudować w Radzie Europejskiej konsensus wszystkich 28 państw członkowskich dla tych „twarzy". Boję się, że w pierwszym podejściu po prostu nie będzie porozumienia co do kandydata na szefa Komisji.

Do tej pory dobrą praktyką było szukanie jednomyślności w nominacji, co dawało Komisji Europejskiej znacznie większą legitymizację. Rozpoczęcie działania przez nową Komisję w sytuacji otwartego sprzeciwu kilku państw wobec kandydata na jej szefa byłoby bardzo niedobre. To będzie bardzo poważny dylemat, do rozstrzygnięcia zaraz po majowych wyborach.

Co się stanie, jeśli Rada nie dojdzie do porozumienia co do kandydata?

Wówczas będą się musieli pojawić inni kandydaci. Z tym też będzie związany spór o program Komisji Europejskiej. Parlament ma zwyczaj tworzenia czegoś w rodzaju dobrze znanych z polskiej historii Pacta Conventa, a więc własnych oczekiwań wobec kandydatów na poszczególnych komisarzy i zobowiązania ich do konkretnych działań i inicjatyw (np. regulacja łupków). Państwom członkowskim to się niezbyt podoba, bo tworzy wrażenie, że Komisja Europejska oddala się od europejskich stolic i realizuje oczekiwania PE, z którymi rządy często się nie identyfikują.

Na kogo stawiamy?

Musimy myśleć kategoriami naszych celów strategicznych w ciągu najbliższych pięciu lat. Kto będzie idealny do realizowania tego, co naszym zdaniem będzie dobre dla Europy, ale również dla Polski.

Dziś poznajemy twarze kampanii. Znamy już kandydata socjalistów. Głosując na lewicę w Polsce, wspieramy szanse Martina Schulza jako kandydata na przewodniczącego Komisji. Ale znamy nastroje w Radzie Europejskiej wobec tego kandydata – nawet zwycięstwo wyborcze lewicy nie daje gwarancji objęcia przez niego fotela szefa Komisji.

Na początku marca podjęta zostanie decyzja w sprawie lidera kampanii chadecji. Nie jest tajemnicą, że zgłosi się do tej roli trzech kandydatów. Jean-Claude Juncker – przez 18 lat premier Luksemburga, doświadczony w prowadzeniu eurogrupy, w prowadzeniu Rady Europejskiej. Jest też Valdis Dombrovskis, były premier Łotwy, który wyciągnął swój kraj z najgłębszego w Europie kryzysu. Liczy się też Michele Barnier, obecny komisarz, a były szef MSZ Francji. To wszystko są silne osobowości.

„Newsweek" pisze, że Donald Tusk ma szanse zostać przewodniczącym Rady Europejskiej, czyli tzw. prezydentem Europy. Walczymy o to?

Uczciwie trzeba powiedzieć, że Tusk jest pierwszym Polakiem, który miałby szanse na tak znaczące stanowisko w Europie. Innych nie ma i pewnie długo nie będzie. Nie mam wątpliwości, że dla miejsca Polski w Europie to byłaby duża rzecz. I nie chodzi tu tylko o prestiż. Europa rodzi się z ucierania różnych narodowych oczekiwań. Szef Rady, kierując się swoim osobistym doświadczeniem, zapewniałby obecność naszej wrażliwości i interesów w najważniejszych europejskich procesach decyzyjnych. To jeszcze mocniej zakorzeniałoby Polskę w strukturach Zachodu po 25 latach wolności. Stanowisko premiera pozostaje jednak niezmienne, niezależnie od tego, czy chodzi o kandydowanie na szefa KE, czy na szefa Rady Europejskiej. Premier chce dokończyć swoją misję w kraju, nawet jeśli rzeczywiście wielu polityków europejskich chciałoby, żeby tę decyzję zmienił.

A pieniądze? Zeszła kadencja to praca nad budżetem. Teraz kwot Polsce nikt nie zmniejszy, ale pojawią się zakusy, by wprowadzić mechanizmy  utrudniające dostęp do unijnych środków.

Nie mam wątpliwości, że stanowisko komisarza ds. budżetu było w tej kadencji najciekawsze, a komisarz Lewandowski dobrze je wykorzystał. Nie mam  też wątpliwości, że w najbliższej kadencji to też będzie trudne miejsce, bo Europa będzie się zmagała z brakami finansowymi. Ale bezpośrednich zagrożeń dla budżetu nie widzę. Jest porozumienie szefów rządów, są akty prawne przyjęte przez Parlament, wdrażaniem będzie się zajmował komisarz ds. polityki regionalnej i komisarz ds. polityki rolnej. Na koniec tej dekady zacznie się dyskusja o przyszłym budżecie jedyne zagrożenie na dziś to kwestia osobnego budżetu strefy euro. To czy on powstanie zależy od sytuacji w strefie euro. Polska będzie zabiegać, żeby nie odbyło się to ze szkodą dla nas.

Wrócił pomysł osobnego parlamentu dla strefy euro. Polska popiera ten pomysł?

Na bazie obecnych traktatów to nie wchodzi w grę. Możliwe jest stworzenie komisji czy podkomisji w PE, która zajmowałaby się sprawami strefy euro. Z naszego punktu widzenia minimum, jeśli już taka podkomisja ma powstać, to jej otwarcie także na członków unii gospodarczej i walutowej, którzy nie posługują się euro. Na szczęście mamy też pakt fiskalny, który przewiduje współpracę parlamentów strefy euro i krajów sygnatariuszy paktu. To powinno wystarczyć.

Mówił pan o czterech ważnych dla Polski trendach w Europie. To są nasze priorytety dotyczące potencjalnych stanowisk dla Polaków?

Oczywiście, tymi sprawami nie muszą zajmować się Polacy, ale dla Polski jest ważne, by były to osoby, które myślą w sposób podobny do naszego. Na przykład w sferze rynku gazu interes europejski jest w 100 procentach zbieżny z interesem polskim. Trzeba jednak pamiętać, że nie we wszystkich stolicach, nawet w naszej części Europy, panuje co do tego zgoda. Są kraje, w których pan usłyszy: głębsza integracja rynku gazu nie leży w naszym interesie.

Kogo ma pan na myśli?

(milczenie) Nie wszystkim zależy na tym, by istniał zgodny z trzecim pakietem energetycznym swobodny dostęp wszystkich podmiotów do gazociągów.

Szwajcarzy powiedzieli w referendum – nie chcemy imigrantów. To zły sygnał dla Europy?

To, co się stało w Szwajcarii może mieć wpływ na relacje UE z tym krajem. W sensie formalnym jeszcze nic się nie stało, bo władze Szwajcarii mają trzy lata na wyciągniecie wniosków, co referendum ma oznaczać dla relacji tego państwa z Unią Europejską.

Ale to referendum może mieć kluczowe znaczenie dla jednolitego rynku i swobody przepływu osób w Europie.

Dlaczego?

Bo najbardziej niepokojące jest to, że Szwajcarów wprowadzono w błąd. Powiedziano im, że można dokonywać wyboru, z których zasad jednolitego rynku będziemy korzystali, a których nie będziemy przestrzegać.

Zapraszamy zamożnych i ich pieniądze do naszych banków, a biedniejszych imigrantów już nie chcemy?

Jednolity rynek to pakiet czterech swobód przepływu osób, towarów, kapitału i usług. Nie można korzystać z części swobód, a inne odrzucać. W tym sensie to referendum to oszustwo wobec wyborców. Ale takie tricki  są niebezpieczne dla debaty w samej Unii. Bo iluzja, że można stosować taktykę wyjadania z ciasta tylko rodzynków  jest niestety obecna w europejskiej debacie, jest obecna na Wyspach Brytyjskich oraz daje paliwo dla sił antyeuropejskich we Francji czy Holandii, które starają się podobną, równie nieuczciwą ofertę, swoim obywatelom proponować.

Te tendencje będą się rozlewać?

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że w wielu krajach Europy Zachodniej to będzie jeden z głównych tematów kampanii wyborczej. Partie antyeuropejskie starają się z tego uczynić paliwo w wyborach do PE. Na szczęście wciąż to są skrajności. Na razie jest tylko jeden rząd w Europie, który wspiera taką taktykę.

W Londynie?

Niestety tak. Na szczęście w przypadku pozostałych krajów mówimy o partiach, które wpływu na rządzenie nie mają i w najbliższym czasie mieć nie będą, nawet jeśli nieźle wypadną w wyborach do PE.

Unia Europejska jest coraz bliżej porozumienia z USA w sprawie umowy o wolnym handlu. To rzeczywiście historyczna szansa przed UE?

Stawkę tego porozumienia jest to, kto będzie w globalnej gospodarce  wyznaczał standardy techniczne. Kto wyznaczy te standardy, będzie dominował w handlu międzynarodowym. Wspólna strefa transatlantycka, w której nastąpiłoby ujednolicenie standardów unijnych i amerykańskich, będzie miała szansę nadawać ton handlowi światowemu

Co nie oznacza, że taka umowa  nie może rodzić poważnych problemów praktycznych. Zawsze istnieje ryzyko, że ta strategiczna stawka będzie przyćmiona przez problemy o charakterze szczegółowym. Teraz będzie trzeba znaleźć rozwiązania dla konkretnych problemów i przekonywać opinię publiczną po obu stronach Atlantyku do tego projektu. Bo w najbliższych miesiącach rzadziej  będziemy słyszeć o strategicznym celu tego porozumienia, a częściej o tym, co dzieli, czyli np. GMO, oznaczenie geograficzne produktów (dla Amerykanów Chablis to nie wino z konkretnego regionu, tylko białe wino, które można robić gdzie się chce).

Energia w Stanach jest bardzo tania, to spore ryzyko, że przemysł przeniesie się z Europy za ocean.

To prawda, ale z problemem wysokich cen energii Europa musi się zmierzyć niezależnie od tego, czy  UE podpisze umowę ze Stanami. Bo nawet bez niej, np. w przemyśle chemicznym, przy niskich taryfach celnych, a one są niskie już dzisiaj, to zjawisko  robi się niebezpieczne dla Europy.

Niedawno na wysokie koszty energii, które blokują reindustrailizację Europy zwracał uwagę prezydent Bronisław Komorowski.

To coraz powszechniejsze przekonanie w Europie. Na szczęście widzi to Komisja, choć wciąż w niewystarczającym stopniu. Ale każde z państw powinno tu robić swoje, a nie czekać na decyzje Unii. UE nie zbuduje za nas terminalu gazowego, rewersu fizycznego na Jamale czy nie będzie za nas wydobywać gazu łupkowego. Nie łudźmy się, że Komisja zrobi za nas reindustrializację. Działajmy tak, żeby Unia nie przeszkadzała nam w realizacji naszych strategicznych celów, tylko stała na straży uczciwej konkurencji i pomagała tym, którzy chcą pomóc sobie.

Rz: Co jest stawką majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego?

Piotr Serafin, sekretarz stanu ds. europejskich, polski negocjator:

Pozostało 99% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!