Nabieraj twardości, nie tracąc czułości

Nie zdobyli tylu tytułów co Włosi, nie mają tak silnej ligi jak Anglicy, ale to oni w RPA doszli do półfinału. Teraz Urugwaj chce sprawić kolejną niespodziankę. Turniej zaczynają dzisiejszym meczem z Kostaryką.

Publikacja: 14.06.2014 14:37

Nabieraj twardości, nie tracąc czułości

Foto: AFP

„Trzy miliony marzeń... Naprzód Urugwaj" – hasło na autokarze przypomina piłkarzom z Ameryki Południowej, po co przyjechali do Brazylii. Przekazywaną z ojca na syna legendę „Maracanazo", bo tak nazywa się tu zwycięstwo nad gospodarzami w ostatnim meczu mistrzostw świata 1950, pamięta tylko najstarsze pokolenie. Młodzi wciąż piszą swoją historię.

– Prawie wszyscy typują, że w finale zagrają Brazylia i Argentyna. Ja chciałbym, by Canarinhos zmierzyli się z Urugwajem. Byłaby okazja do rewanżu – nie ukrywa Pele. Kiedy wypełniona po brzegi Maracana pogrążała się w żałobie, król futbolu był jeszcze dzieckiem. Tak jak Oscar Washington Tabarez, od ośmiu lat selekcjoner Urugwaju. – Nie jesteśmy potęgą. Nawet w Ameryce Południowej – zaskakuje trener aktualnego mistrza Copa America. – To chyba tłumaczy, dlaczego mamy takie problemy z awansem na mundial.

Maracana ?to inna epoka

Od 2001 roku kwalifikacje kończą regularnie w barażach, przegrali je tylko raz – gdy o mistrzostwa w Niemczech (2006) walczyli z prowadzoną przez Guusa Hiddinka Australią. Bilety do Brazylii zapewnili sobie już po pierwszym meczu z Jordanią (5:0). I chcą znów zadziwić świat, choć nikt głośno tego nie powie. Trener dba o to, by piłkarze nie bujali w obłokach. Sam też twardo stąpa po ziemi.

– Powtórka z Maracany? To była inna epoka – przyznaje w rozmowie z agencją Reuters – ale nie będzie łatwo nas pokonać. Brazylia już się o tym przed rokiem przekonała.

W półfinale Pucharu Konfederacji, próbie generalnej przed mundialem, gospodarze wygrali 2:1 dopiero po bramce Paulinho w końcówce. Tabarez wierzy, że to doświadczenie da im przewagę nad innymi rywalami i przyniesie efekty: jego piłkarze znają już klimat, stadiony, przeżyli długie podróże.

Cztery lata temu afrykańskie piekło zabiło broniących tytułu Włochów oraz Anglików. Pierwsi nie wyszli nawet z grupy, drudzy do 1/8 finału się wczołgali, ale do domu odesłali ich Niemcy i urugwajscy sędziowie, którzy nie zauważyli gola Franka Lamparda.

A Urugwaj grupę z Meksykiem, RPA i Francją zakończył na pierwszym miejscu, w 1/8 finału wyeliminował Koreę Południową, awans do półfinału dała mu „ręka Boga" – jak nazwał później Luis Suarez swoją paradę na linii bramkowej po strzale Stephena Appiaha w końcówce dogrywki meczu z Ghaną – i lepiej wykonywane karne. Do Urugwaju Suarez wracał jako bohater, chyba nawet większy niż Diego Forlan, najlepszy zawodnik tamtego turnieju. Kto wie, jak skończyłoby się spotkanie o finał z Holandią (2:3), gdyby mógł w nim zagrać.

Forlan ma już 35 lat,  dorabia przed emeryturą w lidze japońskiej (Cerezo Osaka) i zszedł na drugi plan, teraz wszystko kręci się wokół Suareza. Król strzelców Premiership ma za sobą najlepszy sezon w karierze, tylko w lidze zdobył 31 goli, z Liverpoolem prawie został mistrzem, koledzy z boiska i dziennikarze wybrali go na piłkarza sezonu. Ale podczas czwartkowego meczu z Anglią sentymenty pójdą na bok, dla kibiców z Wysp będzie wrogiem numer jeden. Choć jeszcze niedawno nawet oni trzymali kciuki, żeby wrócił jak najszybciej na boisko.

Pan Niezniszczalny

Mało brakowało, by nie poleciał do Brazylii. W ostatniej kolejce Premiership został brutalnie sfaulowany przez obrońcę Newcastle Paula Dummetta. Poczuł ból, ale trenował dalej, kontuzja pogłębiła się dopiero podczas zgrupowania kadry.  Dummettowi grożono nawet śmiercią na portalach społecznościowych. „Mam nadzieję, że któregoś dnia przyjedziesz do Urugwaju, by spędzić miło czas z przyjaciółmi. Czeka tu coś dla ciebie – kula w łeb" – pisał jeden ze wściekłych kibiców. „Jeśli Suarez nie wyzdrowieje do meczu z Anglią, ty już nigdy nie zagrasz" – zapowiadał inny.

22 maja napastnik Liverpoolu przeszedł artroskopię kolana. Zabieg przeprowadził Luis Francescoli, brat Enzo, idola Suareza. – Niewiarygodne, ale to czysty przypadek – uśmiecha się doktor. Przed mundialem w RPA Fernando Torres leczył taki sam uraz siedem tygodni, Suarez kilka dni temu wrócił do treningów. Angielska prasa nazwała go „Pan Niezniszczalny". Gdy miał 12 lat, potrącił go samochód, złamał kość stopy, ale biegać za piłką nie przestał. To teraz z najważniejszego turnieju miałby go wyeliminować jakiś głupi uraz?

– Ani przez chwilę nie pomyślałem, że może mnie w Brazylii zabraknąć – przekonuje Suarez i dodaje: – Obiecałem przecież Stevenowi Gerrardowi, że po meczu wymienimy się koszulkami. Wezmę ich na wszelki wypadek więcej, dla pozostałych kolegów z Liverpoolu: Glena Johnsona, Jordana Hendersona, Daniela Sturridge'a i Raheema Sterlinga.

Jest szansa, że Suarez wystąpi już w pierwszym sobotnim spotkaniu z Kostaryką. Ale jeśli ryzyko będzie zbyt duże, Forlan i gwiazdor Paris Saint-Germain Edinson Cavani nie powinni mieć kłopotów z rozbiciem obrony przeciwników. A w ataku są jeszcze Christian Stuani (Espanyol Barcelona) i najmłodszy w tym gronie, 24-letni Abel Hernandez (Palermo). Jako nastolatek przeszedł operację serca, dziś interesują się nim czołowe kluby Europy.

Che Guevara ?na ścianie

Trzon drużyny stanowią ci sami zawodnicy co cztery lata temu:  bramkarz Fernando Muslera (Galatasaray Stambuł), kapitan Diego Lugano (West Bromwich Albion), jego partner ze środka obrony Diego Godin (Atletico Madryt) oraz grający po bokach Maxi Pereira (Benfica) i Martin Caceres (Juventus Turyn). W środku pomocy też się nic nie zmienia,  o miejsce w składzie walczą Egidio Arevalo Rios (Tigres UANL), Walter Gargano (wypożyczony z Napoli do Parmy), Diego Perez (Bologna) i Alvaro Gonzalez (Lazio Rzym).

Urugwaj przywiózł na mistrzostwa jeden z najstarszych zespołów, ale Tabarez zabrał do Brazylii również kilku perspektywicznych piłkarzy, takich jak 19-letni obrońca Atletico Jose Gimenez czy pięć lat starszy pomocnik Southampton Gaston Ramirez. – Jesteśmy małym trzymilionowym krajem, nie mamy takiego wyboru jak Brazylia i Argentyna – przypomina trener. Taktyka pozostaje ta sama: ustawienie 4-4-2, grające blisko siebie linie obrony i pomocy oraz zabójcze kontrataki. W Anglii mówią, że ich styl to połączenie brazylijskiego sprytu i włoskiej bezwzględności.

Tabarez od początku robił wszystko, by zerwać z opinią brutalnego Urugwaju. „Nabieraj twardości, nie tracąc czułości" – powtarzał piłkarzom. Ten cytat Che Guevary znajduje się na ścianie w jego domu, pod portretem rewolucjonisty (córkę nazwał Tania na cześć ostatniej partnerki Che).

Krawat, yerba mate ?i muzyka ludowa

Powiedzenie, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, jest mu obce. Za pierwszej kadencji Tabarez wprowadził Urugwaj na mundial 1990, awansował z nim do 1/8 finału, zajął drugie miejsce w Copa America. Drugą zaczął w 2006 roku, żaden z selekcjonerów finalistów nie ma dłuższego stażu (Joachim Loew trenuje reprezentację Niemiec dwa miesiące krócej).  Zanim został szkoleniowcem, pracował w szkole (stąd przydomek „El Maestro" – nauczyciel), a jeszcze wcześniej był przeciętnym obrońcą. Grał w Urugwaju i w Meksyku.

Swoich grupowych rywali opisuje tak: – Kostarykę znamy dobrze, rywalizowaliśmy z nią w barażach do MŚ 2010, z Włochami przegraliśmy po karnych w spotkaniu o trzecie miejsce Pucharu Konfederacji. Podobnie jak Anglicy mają znakomitych piłkarzy, ale nazwiska i historia na boisku nie odgrywają roli. W tej grupie może odpaść każdy – twierdzi 67-letni Tabarez.

Mówi, że nie jest przesądny, ale czasem po prostu nie ma wyjścia i musi włożyć krawat przynoszący szczęście. Inaczej naraziłby się na gniew zawodników. Oni sztywno przestrzegają rytuałów: rano w dniu meczu piją yerba mate, słuchają muzyki ludowej, wkładają te same ubrania,  w autokarze siadają tylko na swoich miejscach. Ale to nie przesądy zaprowadziły ich w ostatnich latach na futbolowy szczyt.

– Tajemnica naszego sukcesu tkwi w naszych głowach: nie jesteśmy minimalistami, nie spoczywamy na laurach – tłumaczy Suarez. – Dlatego nie chcemy, by ludzie pamiętali nas z powodu tego, co osiągnęliśmy w RPA. Chcemy, by podziwiali nas za to, co zrobimy w Brazylii.

Jeśli Urugwaj zdobędzie złoto, każdy z piłkarzy otrzyma po 728 tysięcy dolarów premii. Jeśli nie wyjdzie z grupy, nie dostanie nic.

„Trzy miliony marzeń... Naprzód Urugwaj" – hasło na autokarze przypomina piłkarzom z Ameryki Południowej, po co przyjechali do Brazylii. Przekazywaną z ojca na syna legendę „Maracanazo", bo tak nazywa się tu zwycięstwo nad gospodarzami w ostatnim meczu mistrzostw świata 1950, pamięta tylko najstarsze pokolenie. Młodzi wciąż piszą swoją historię.

– Prawie wszyscy typują, że w finale zagrają Brazylia i Argentyna. Ja chciałbym, by Canarinhos zmierzyli się z Urugwajem. Byłaby okazja do rewanżu – nie ukrywa Pele. Kiedy wypełniona po brzegi Maracana pogrążała się w żałobie, król futbolu był jeszcze dzieckiem. Tak jak Oscar Washington Tabarez, od ośmiu lat selekcjoner Urugwaju. – Nie jesteśmy potęgą. Nawet w Ameryce Południowej – zaskakuje trener aktualnego mistrza Copa America. – To chyba tłumaczy, dlaczego mamy takie problemy z awansem na mundial.

Pozostało 90% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!