Przeniesienie na ekran tej powieści nie należało zresztą do zadań łatwych, bo - jak wiele arcydzieł literackich - nie była ona specjalnie „fotogeniczna". Ale Schlöndorffowi się udało.

Przed rozpoczęciem zdjęć dostałem od Güntera Grassa list. Dziękował, że po rolach romantycznych wojowników, zgodziłem się zagrać outsidera. Człowieka, który podczas ataku na pocztę gdańską, nie strzela, lecz starannie układa piramidę z kart. Bo kwintesencją życia Jana Brońskiego, były kobiety i karty. Grass napisał mi, cytuję z pamięci: „To w moim pojęciu wielka odwaga. Hitler rozpętał wojnę, a Jan nie zmienił swoich obyczajów." Uważał, że wierność sobie jest dowodem na siłę człowieka. Potem już chyba sam wymyśliłem, że w scenie, w której mój bohater stoi przy ścianie z podniesionymi rękami i jest wyprowadzany z poczty, pokazuje jeszcze swojemu synowi schowaną w dłoni kartę - kier z sercem.

Günter Grass odwiedził nas na planie pod Gdańskiem. Jowialny, trochę niedźwiedziowaty, dość tęgi, spokojny, z nie schodzącym niemal z twarzy uśmiechem. To było krótkie spotkanie.

„Blaszany bębenek" dostał Złotą Palmę w Cannes i Oscara. Byłem wtedy w Hollywood, bo w tym samym roku nominowane były „Panny z Wilka" Andrzeja Wajdy. Ale „Blaszany bębenek" od początku był faworytem. Tak chyba też myśleli organizatorzy, bo polska delegacja siedziała w takim miejscu, że na scenę musielibyśmy się przedzierać przez pół widowni. A Schlöndorff był na brzegu rzędu...

Przegraliśmy, ale niewątpliwie z jednym z najważniejszych filmów europejskich lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.