Podczas poniedziałkowego telewizyjnego programu (trudno nazwać to debatą) Ewa Kopacz i Beata Szydło wymieniały zręczne, acz niemrawe ciosy. Polityczki nie usiłowały nawet wzajemnie postawić się w trudnej sytuacji. Co ciekawe, niemal wyparował najbardziej gorący temat ostatnich tygodni, czyli kryzys migracyjny. Jedynie przypomniane zostały ogólne zarysy stanowisk PO i PiS w tej sprawie.
Migracja w kampanii
Kopacz przypomniała, że rząd nie zgadza się na automatyczny mechanizm odgórnych kwot rozdzielających uchodźców pomiędzy kraje UE. Szydło ostrzegała, że kontyngenty uchodźców, na które już się zgodziliśmy, mają osobliwie płynne granice. Gdy dodatkowo próbowała ostrzegać przed wydatkami z publicznej kiesy, Kopacz skwitowała to informacjami o obfitym dofinansowaniu z UE oraz, jakżeby inaczej, o potrzebie solidarności. I tyle w sprawie wyzwania, które nie tylko najmocniej konfrontuje dziś Polaków z pytaniami o przyszłość Europy, ale także powróci ze zdwojoną siłą.
W 2016 r. przybędą do nas pierwsi uchodźcy. Można optymistycznie zakładać, iż nasi urzędnicy przygotowują się technicznie do ich przyjęcia. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej spraw, które przed nami wyrosły.
Debata publiczna bowiem zatrzymała się z jednej strony na wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o możliwościach przenoszenia chorób przez uchodźców, z drugiej zaś – na mało wyważonej próbie polemiki z tymi słowami. Przypomnijmy, że temperatura zaczęła się podnosić, gdy Kaczyński z sejmowej mównicy barwnie odmalował m.in. zislamizowane stolice kilku państw UE, najwyraźniej licząc na wzrost poparcia w sondażach. Bez powodzenia, skoro w ubiegły czwartek, 15 października, aż trzy sondaże wykazały spadki notowań PiS.
Czy dalsze straszenie Polaków uchodźcami z punktu widzenia chęci zdobycia bezwzględnej większości w przyszłym parlamencie ma zatem dla PiS polityczny sens? Na razie wydaje się, że nie. Niezależnie od tego nasza debata na temat kryzysu migracyjnego jednak zatrzymała się w zasadzie na słowach Kaczyńskiego wygłoszonych podczas spotkania z wyborcami w Makowie Mazowieckim.