Zaczęło się wielkie odliczanie przed lipcowym szczytem NATO w Warszawie. To już mniej niż sto dni. Władze stolicy martwią się wprawdzie stanem przygotowań, ale nawet jeśli nie wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik, szczyt będzie dla Polski wielkim krokiem naprzód w kierunku zapewnienia nam bezpieczeństwa. Pomimo zastrzeżeń bowiem, wieje optymizmem.
Trend rozpoczęty półtora roku temu przez szczyt NATO w Newport będzie trwał. Gdyby zebrać razem wydarzenia, zapowiedzi i realne działania, wyłoni się obraz zmienionej na nasza korzyść rzeczywistości geopolitycznej – pomimo tak niepokojących zdarzeń, jak rozbudowa rosyjskich sił zbrojnych, agresja Moskwy na Ukrainie i w Syrii, groźba rozpętania przez Kreml kolejnej wojny.
Owa zmiana jest właśnie skutkiem rozpasanej asertywności Władimira Putina. Jest on zbyt słaby, by rzucić Zachodowi wyzwanie militarne, ale jego wojenki są wystarczająco niepokojące, by NATO – głównie USA – uznało Rosję za trwałe zagrożenie strategiczne.
Swoje dołożyło też Państwo Islamskie walczące o terytoria na Bliskim Wschodzie i mordujące niewinne ofiary w zamachach w miastach Europy. Beztroska liberalnego świata się kończy, państwa zachodnie to zrozumiały i wyciągają konsekwencje. Wiadomo już z grubsza, co da nam szczyt w Warszawie. Na wschodniej flance NATO zostanie rozlokowana brygada pancerna armii USA z pełnym wyposażeniem, sprzęt dla dodatkowej brygady będzie zmagazynowany w Niemczech, Holandii i Belgii. W efekcie, Stany Zjednoczone będą miały w Europie trzy brygady (powietrzno-desantową, zmotoryzowaną i pancerną) oraz gotowe do użycia wyposażenie dla czwartej. Siły te mogą być w szybkim tempie koncentrowane na zagrożonym kierunku.
Pozostanie pytanie, czy także państwa europejskie wyślą swoje wojska na wschodnią flankę paktu według podobnego schematu. Na razie o tym cicho.