Mamy poważny problem, gdy mówimy o demokracji. O demokracji w ogóle oraz o demokracji w naszym kraju. Wszystkie strony sporu politycznego, Trump i Clinton, Le Pen i Hollande, Kaczyński i Schetyna, twierdzą, że działają w jej interesie i w zgodzie z jej wartościami. Kłamią? Świadomie manipulują? Łżą w żywe oczy? Nie, oni wszyscy naprawdę sądzą, że działają demokratycznie i walczą o demokrację. Tyle tylko, że inaczej ją rozumieją.
Mamy bowiem kłopoty z definicją demokracji. W wydanej w tym roku książce „Koniec demokracji” wyjaśniam szczegółowo wszystkie problemy definicyjne, ale tu postaram się w skrócie pokazać, na czym polega problem. Czy nazwalibyśmy demokratycznym rozwiązanie odbierające prawa wyborcze kobietom, Żydom czy ubogim – jeśli zagłosowałaby za tym w referendum ponad połowa uprawnionych? Czy za demokratyczne uznalibyśmy przyznanie rodzicom prawa do zabicia córki, która nie chce wyjść za mąż w zgodzie z ich wolą – jeśli takie prawo uchwaliłby wyłoniony demokratycznie Sejm? Czy zgodna z duchem i regułami demokratycznymi byłaby ustawa – przyjęta zdecydowaną większością głosów w parlamencie i podpisana przez legalnie wybranego prezydenta – wprowadzająca segregację rasową, getto ławkowe dla obywateli RP niepolskiego pochodzenia lub nakazująca ludziom upośledzonym umysłowo korzystanie z przymusowej sterylizacji?
Każdy, komu bliskie są ideały demokracji, na wszystkie te pytania odpowiedziałby zapewne negatywnie. Ale tylko dlatego, że przez lata żył w ustroju, który uznawał tego typu rozwiązania za niedopuszczalne. Ale warto wspomnieć, że każde z nich było obecne i praktykowane w przeszłości przez ustroje określające się jako demokratyczne i za takowe uważane. Naprawdę w przeszłości istniały demokracje wykluczające kobiety (w Szwajcarii przyznano im prawa wyborcze w… 1974 roku!), Żydów, czarnych itp., a niepełnosprawnych poddawano nie tylko sterylizacji, ale i przymusowej lobotomii, która czyniła z nich warzywa.
Liberalizm ustrojowy
Ustrój, z którym Polacy zetknęli się po 1989 roku nie był bowiem czystą demokracją, która w swej przeszłości potrafiła być okrutna, bezwzględna, mordercza i rasistowska, lecz z demokracją liberalną. Za taką uważamy w politologii, ale także w praktyce społecznej, te ustroje zachodnie, które przestrzegają nie tylko demokratycznego sposobu wyłaniania rządzących, ale nakładają na nich ograniczenia wynikające z działalności wolnych mediów, sądów powszechnych i konstytucyjnych, politycznej poprawności, poszanowania prywatnej własności, trójpodziału władzy, silnego i niezależnego samorządu terytorialnego, praw mniejszości itp. To one składają się na ów przymiotnik „liberalna” – nie w sensie gospodarczym, lecz ideologicznym. Demokracja liberalna mogła być tak nazywana tylko wówczas, gdy władza nie tylko pochodziła z wolnego wyboru, ale także gdy przestrzegała reguł narzuconych na nią przez konstytucje i zwyczaje. Wtedy dopiero była demokracją liberalną – czyli taką, jaką znamy z Zachodu.