O tym, dlaczego arbitraż, mediacja czy postępowanie ugodowe natykają się na bariery, dyskutowali m.in. uczestnicy międzynarodowej konferencji „Prawo sądowe cywilne – wyzwania dla Europy”, której organizatorem była Katedra Prawa Cywilnego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Lublinie.
Uczestnicy konferencji byli zgodni: przy obecnym obciążeniu sądownictwa państwowego przyszłość należy do alternatywnych metod rozwiązywania sporów, ale do ich powszechnego stosowania droga jeszcze daleka. [b]Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika choćby, że w 2007 r. sądy rejonowe i okręgowe skierowały do mediacji łącznie ok. 1350 spraw, tj. o 50 mniej niż w roku ubiegłym[/b]. Wskazywano, że rozwojowi mediacji w Polsce przeszkadza wciąż mocne przywiązanie do tradycyjnych metod rozstrzygania sporów za pomocą wyroków i nikły stan wiedzy o tej instytucji wśród klientów sądu i samych prawników. Dopiero niedawno do kodeksu etyki adwokatów i radców prawnych dopisano obowiązek powiadamiania klientów o alternatywnych sposobach rozwiązywania sporów.
– Trzeba podkreślić, że polskich sędziów nikt nie uczy, jak zawierać ugody i kiedy kierować sprawy do mediacji. Na aplikacji nie ma ani jednej godziny zajęć z tej materii. To niezrozumiałe, jeśli mediacja ma być prowadzona również przez sędziego – zauważa prof. Tadeusz Ereciński, sędzia Sądu Najwyższego.
Specjalistycznego przygotowania nie mają też mediatorzy pozasądowi. Ustawodawca, wprowadzając trzy lata temu tę instytucję, nie wymagał od nich żadnych kwalifikacji. Uznał, że zbytnie sformalizowanie zawęża krąg osób, które przez swój autorytet mogłyby doprowadzić do polubownego rozwiązania problemu.
– Może nadszedł czas, aby określić minimum kwalifikacji mediatora, bo źle przeprowadzona mediacja wyrządzi szkody tej instytucji – postuluje prof. Ereciński.