W sobotę, 20 października nie poleciały samoloty do Szczecina, Kluż Napoca i Mediolanu.
Pod budynkiem siedziby przewoźnika w Warszawie w sobotę rano pikietowało już tylko 10 osób z transparentami. Nie jest jednak wykluczone, że akcja strajkowa ożywi się ponownie w przyszłym tygodniu, ponieważ Monikę Żelazik, szefową Związku Zawodowego Pracowników Personelu Pokładowego i Lotniczego, jednego z organizatorów strajku, tak jak wszystkich, obowiązywała cisza wyborcza. Żelazik kandyduje na radną warszawskiej dzielnicy Bemowo z listy „Wygra Warszawa", której szefem jest Jan Śpiewak.
Zarząd LOT-u nie podliczył jeszcze kosztów nieudanego strajku związkowców.— Zajmujemy się przede wszystkim utrzymaniem normalnego ruchu według rozkładu lotów. Teoretycznie strajk jeszcze trwa, bo nie został odwołany — tłumaczy Konrad Majszyk z biura prasowego przewoźnika. Miał on być bezterminowy, bądź trwać 63 dni, czyli tyle, ile Powstanie Warszawskie. Już teraz jednak wiadomo, że koszty pójdą w miliony złotych, ze względu na koszty wynajęcia dodatkowych samolotów z załogami od innych przewoźników. Do tego jeszcze dojdą koszty utrzymania sztabu kryzysowego i utracone rezerwacje, bo niektórzy pasażerowie mogli obawiać się kupowania biletów w Locie.
Dla przypomnienia - majowy nieudany jednodniowy strajk spowodował utratę wpływów w wysokości 1,72 mln złotych.
Inna sprawa, że to w jaki sposób LOT poradził sobie z próbami uziemienia samolotów i porównanie tej akcji np. z protestami załóg Lufthansy i Air France, nie mówiąc o Ryanairze, znacznie osłabia ewentualne wątpliwości, czy kupowanie biletów LOT-u wiąże się z większym ryzykiem, niż latanie innymi liniami. Odwołane i opóźnione rejsy są dzisiaj prawdziwą plagą w lotnictwie europejskim. Przedstawiciele Lufthansy właśnie podali, że z różnych powodów - strajków kontrolerów, awarii samolotów i brakach załóg od początku 2018 roku do końca września zmuszeni byli odwołać 18 tys. rejsów.