Nadal każdy pasażer Lufthansy powinien więc sprawdzić status swojego lotu na lufthansa.com zanim wyjedzie na lotnisko.
Wprawdzie obie strony konfliktu - związek zawodowy pilotów i zarząd spółki - zamierzają wrócić do negocjacji, to jednak związkowcy nie rezygnują z takiej metody nacisku. Strajk kosztuje przewoźnika po 10 mln euro dziennie, a wszystkie 14 protestów, jakie zorganizowały od 2014 roku związki zawodowe obciążyły budżet Lufthansy kwotą 463 mln euro.
Na razie w proteście trwającym od 23 listopada zostało odwołanych 2,9 tys. lotów, a w wyniku protestu pilotów domagających się podwyżek płac ucierpiało ok 380 tys. pasażerów. Mimo że linia ściągnęła wszystkich pracowników działu rezerwacji i wspiera się innymi liniami należącymi do Grupy LH , m.in. Swiss i Austrian Airlines, oraz przewoźnikami Star Alliance, to bałagan w poszukiwaniu nowych możliwości podróżowania był we środę i czwartek nie do opanowania. Podróżni, którzy utknęli na zachodniej półkuli dostawali SMSy z informacjami o lotach nad ranem. Najczęściej jednak wkrótce potem okazywało się, że ta możliwość podróżowania już nie jest aktualna.
Wielu podróżnych korzystających z alternatywnych połączeń nagle odkrywało, że inni przewoźnicy nie tylko nie strajkują, ale i oferta na pokładzie jest lepsza, niż w Luftansie. Przy tym Lufthansa odmawiała pokrycia kosztów noclegu hotelowego poza Niemcami, ograniczając jedynie do 4 tysięcy miejsc noclegowych w Niemczech. Niektórzy z pasażerów Lufthansy nie mogli opuścić lotnisk we Frankfurcie i Monachium, ponieważ nie mieli wiz na wjazd do Strefy Schengen. Dla nich w terminalu rozłożono 400 łóżek polowych.
Amerykanie byli wściekli, bo wielu z nich chciało wrócić z Europy na Święto Dziękczynienia. „Dziękuję Lufthanso" - szydzili na forach internetowych. Wielu niedoszłych pasażerów nie mogło zrozumieć, jak się ma postawa linii do słynnej niemieckiej solidności.